Czekałam na busa. Odebrałam kilka telefonów w czasie oczekiwania. Miałam sporo czasu, a gdy wsiadłam zarejestrowałam,że jest mało miejsca, dużo ludzi, tłok jakiego dawno nie przeżyłam.
Taki tłok pamiętam z czasów, gdy byłam jeszcze młoda i jeździłam państwowymi środkami komunikacyjnymi. Zwolniło się miejsce.
Usiadłam i nawet nie zorientowałam się kiedy minęła godzina podróży. Wysiadłam, a na mnie czekała Mela. Uśmiechnięta poprzez swoje myśli, skrywająca się w sobie. Przeszłyśmy przez jezdnię.
Zwróciła uwagę na jadącą Policję.
-Uważaj, mogą się przyczepić- powiedziała.
Ja paliłam papierosa.
-A co? Nie wolno palić na ulicy?
-Nie. Czepiają się.- Mela mówiła niemal szeptem tak, jakby Policja w jadącym samochodzie miała nas usłyszeć.
-Ach, nie boję się- odrzekłam.
-Przejdziemy pod, dobrze? - na naszej drodze fruwała wstęga odgraniczająca teren budowy od chodnika.- Przed moim domem wybudowali stację benzynową. To już tutaj. Te prostokątne okna są moje, na samej górze. Co?- zapytała, ponieważ zatrzymałam się przed budynkiem. Zobaczyłam piękne drzewo stojące przed, w pełni czerwieniejące. Jesień- A tak, klony jesienią są piękne. To jedyne drzewo przed moim domem.- popatrzyłam na budynek, popatrzyłam na klon, na liście upadłe.- Zobaczysz moje strome schody- ciągnęła dalej.
Nie zauważyłam ich stromizny, wszystko wydało mi się znajome, jakbym znała to miejsce, nic mnie nie dziwiło. Weszłyśmy po schodach na górę. Zauważyłam kilkoro drzwi, zastanawiałam się, które są do jej domu. Patrzę a ona mnie prowadzi na strych. Nie wiem czy się tego spodziewałam, ale pomyślałam:” Za tymi drewnianymi drzwiami zbitymi z desek surowych jest jej mieszkanie?” Przyjęłam to za fakt. Otworzyła i powiedziała, że zaprowadzi mnie do swojego domu. Strych jak wiele strychów: schody pod dach, belki sterczące, podtrzymujące strop, różne sprzęty, jak wiele strychów. Na wprost drzwi brązowe, nowe, nie pasujące do otoczenia.
-Tutaj jest moje mieszkanie.- A tam kuchenka gazowa, kabinę prysznicową zobaczyłam
w głębi, pólka plastikowa.
-Dostałaś to mieszkanie z miasta?
-Tak, jak moja córeczka była malutka.
Czyli mieszka tu już bardzo długo a ja myślałam, że od niedawna. Odwróciłam się i zobaczyłam piec kuchenny, kaflowy.
-Piękny piec. Już teraz nie ma takich. Wiesz, mam wrażenie, że już widziałam taki piec, identyczny. Miałam taki sen, że w korytarzu stał taki właśnie piec, identyczny, tylko cały był pomalowany.
-Był pomalowany do dzisiaj. Dzisiaj go wyczyściłam z farby. Masz sny prorocze?- zapytała.
-Nie, ale czasami coś mi się śni i potem to widzę w rzeczywistości. Nie wiem, czy to są sny prorocze.
Uśmiechnęła się, rozumiejąc dobrze i miałam wrażenie, że chce mi powiedzieć, że są to sny prorocze.
-Kawy, daj mi kawy.
-Ależ oczywiście. Ile łyżeczek?
-Trzy.
-Oj, nie powiem co ja miałabym po trzech łyżeczkach- tematu nie pociągnęła dalej.
Zrobiła kawę, a ja rozgościłam się w jedynym pokoju. Przy kawie rozmawiałyśmy. Stos papierów i papiórków, a na nich wiersze zapisane. Mnóstwo. Zaakceptowałam ten fakt.
Ja też tak robiłam. W chwili obecnej tak przywykłam do pisania na komputerze, że wszędzie z nim jeżdżę, ale zeszyt mam przy sobie i długopis, żebym mogła zapisywać w nim swoje myśli. Czytała swoje wiersze, z karetek, tomików a ja słuchałam.
-Lubisz zimowe wieczory?- zapytałam
-To zależy, jak jestem w domu i patrzę w okno to tak, ale wtedy dwie kołdry są potrzebne, a nawet trzy.
-Latem tu pewnie gorąco.
-Oj, nie da się wytrzymać, jak w puszce.
-Widzę, że masz czyste okna. U mnie są bardzo brudne.
-A gdzież tam czyste. Miesiąc temu myte.
-To czyste. Ja chyba rok nie myłam swoich, w każdym razie nie pamiętam kiedy je myłam.
Rozumiała mnie.
-U mnie zawsze nieporządek. Pełno kubków na ławie, ubrań na fotelach...
-To tak jak u mnie.
Rozumiałyśmy się.
Mela była piękna. Spokojna. Była sobą. Cały jej świat to poezja. Mówi, że myśli symbolami, używa skrótów myślowych a otulina słowna jest jej obca, jest zbędna i niepotrzebna. Cały jej świat to poezja.Dla niej poezja, to jak najbliższa osoba, którą kocha się bezwarunkowo. Wypełniona nią po brzegi, poezją czuje i myśli, poezją mówi i wyraża siebie.Nie znałam takiej Meli. Zobaczyłam ją w jej mieszkaniu i cały ten strych, całe jej mieszkanie... wrodzona w nie...przynależna... Nie ośmieliłam się niczego kwestionować, bo to po prostu Mela. Ona ma w sobie dziecięcą czułość. Wszystko odbiera jak najukochańsze dziecko. To jest tak, jakby niczym nie skażona odbierała cały świat i ludzi, zdarzenia. Mela nie lubi gotować, nie lubi działki, nie lubi robić przetworów. A dlaczego uprawia działkę, dlaczego robi przetwory? Zbiera cień kwiatów, jak sama mówi. Mela mnie obdarowała malinami w słoiczkach, czułam, że oddałby wiele, gdyby tylko miała. Przyjęłam owe maliny, a w domu gdy nimi się delektuję, myślę o Meli, jej otoczeniu i cieniu kwiatów, które wydały owoc, Mela je zebrała i powtarzając jak bardzo nie lubi tego robić, wkładała do słoików
Elżbieta Żłobicka
Taki tłok pamiętam z czasów, gdy byłam jeszcze młoda i jeździłam państwowymi środkami komunikacyjnymi. Zwolniło się miejsce.
Usiadłam i nawet nie zorientowałam się kiedy minęła godzina podróży. Wysiadłam, a na mnie czekała Mela. Uśmiechnięta poprzez swoje myśli, skrywająca się w sobie. Przeszłyśmy przez jezdnię.
Zwróciła uwagę na jadącą Policję.
-Uważaj, mogą się przyczepić- powiedziała.
Ja paliłam papierosa.
-A co? Nie wolno palić na ulicy?
-Nie. Czepiają się.- Mela mówiła niemal szeptem tak, jakby Policja w jadącym samochodzie miała nas usłyszeć.
-Ach, nie boję się- odrzekłam.
-Przejdziemy pod, dobrze? - na naszej drodze fruwała wstęga odgraniczająca teren budowy od chodnika.- Przed moim domem wybudowali stację benzynową. To już tutaj. Te prostokątne okna są moje, na samej górze. Co?- zapytała, ponieważ zatrzymałam się przed budynkiem. Zobaczyłam piękne drzewo stojące przed, w pełni czerwieniejące. Jesień- A tak, klony jesienią są piękne. To jedyne drzewo przed moim domem.- popatrzyłam na budynek, popatrzyłam na klon, na liście upadłe.- Zobaczysz moje strome schody- ciągnęła dalej.
Nie zauważyłam ich stromizny, wszystko wydało mi się znajome, jakbym znała to miejsce, nic mnie nie dziwiło. Weszłyśmy po schodach na górę. Zauważyłam kilkoro drzwi, zastanawiałam się, które są do jej domu. Patrzę a ona mnie prowadzi na strych. Nie wiem czy się tego spodziewałam, ale pomyślałam:” Za tymi drewnianymi drzwiami zbitymi z desek surowych jest jej mieszkanie?” Przyjęłam to za fakt. Otworzyła i powiedziała, że zaprowadzi mnie do swojego domu. Strych jak wiele strychów: schody pod dach, belki sterczące, podtrzymujące strop, różne sprzęty, jak wiele strychów. Na wprost drzwi brązowe, nowe, nie pasujące do otoczenia.
-Tutaj jest moje mieszkanie.- A tam kuchenka gazowa, kabinę prysznicową zobaczyłam
w głębi, pólka plastikowa.
-Dostałaś to mieszkanie z miasta?
-Tak, jak moja córeczka była malutka.
Czyli mieszka tu już bardzo długo a ja myślałam, że od niedawna. Odwróciłam się i zobaczyłam piec kuchenny, kaflowy.
-Piękny piec. Już teraz nie ma takich. Wiesz, mam wrażenie, że już widziałam taki piec, identyczny. Miałam taki sen, że w korytarzu stał taki właśnie piec, identyczny, tylko cały był pomalowany.
-Był pomalowany do dzisiaj. Dzisiaj go wyczyściłam z farby. Masz sny prorocze?- zapytała.
-Nie, ale czasami coś mi się śni i potem to widzę w rzeczywistości. Nie wiem, czy to są sny prorocze.
Uśmiechnęła się, rozumiejąc dobrze i miałam wrażenie, że chce mi powiedzieć, że są to sny prorocze.
-Kawy, daj mi kawy.
-Ależ oczywiście. Ile łyżeczek?
-Trzy.
-Oj, nie powiem co ja miałabym po trzech łyżeczkach- tematu nie pociągnęła dalej.
Zrobiła kawę, a ja rozgościłam się w jedynym pokoju. Przy kawie rozmawiałyśmy. Stos papierów i papiórków, a na nich wiersze zapisane. Mnóstwo. Zaakceptowałam ten fakt.
Ja też tak robiłam. W chwili obecnej tak przywykłam do pisania na komputerze, że wszędzie z nim jeżdżę, ale zeszyt mam przy sobie i długopis, żebym mogła zapisywać w nim swoje myśli. Czytała swoje wiersze, z karetek, tomików a ja słuchałam.
-Lubisz zimowe wieczory?- zapytałam
-To zależy, jak jestem w domu i patrzę w okno to tak, ale wtedy dwie kołdry są potrzebne, a nawet trzy.
-Latem tu pewnie gorąco.
-Oj, nie da się wytrzymać, jak w puszce.
-Widzę, że masz czyste okna. U mnie są bardzo brudne.
-A gdzież tam czyste. Miesiąc temu myte.
-To czyste. Ja chyba rok nie myłam swoich, w każdym razie nie pamiętam kiedy je myłam.
Rozumiała mnie.
-U mnie zawsze nieporządek. Pełno kubków na ławie, ubrań na fotelach...
-To tak jak u mnie.
Rozumiałyśmy się.
Mela była piękna. Spokojna. Była sobą. Cały jej świat to poezja. Mówi, że myśli symbolami, używa skrótów myślowych a otulina słowna jest jej obca, jest zbędna i niepotrzebna. Cały jej świat to poezja.Dla niej poezja, to jak najbliższa osoba, którą kocha się bezwarunkowo. Wypełniona nią po brzegi, poezją czuje i myśli, poezją mówi i wyraża siebie.Nie znałam takiej Meli. Zobaczyłam ją w jej mieszkaniu i cały ten strych, całe jej mieszkanie... wrodzona w nie...przynależna... Nie ośmieliłam się niczego kwestionować, bo to po prostu Mela. Ona ma w sobie dziecięcą czułość. Wszystko odbiera jak najukochańsze dziecko. To jest tak, jakby niczym nie skażona odbierała cały świat i ludzi, zdarzenia. Mela nie lubi gotować, nie lubi działki, nie lubi robić przetworów. A dlaczego uprawia działkę, dlaczego robi przetwory? Zbiera cień kwiatów, jak sama mówi. Mela mnie obdarowała malinami w słoiczkach, czułam, że oddałby wiele, gdyby tylko miała. Przyjęłam owe maliny, a w domu gdy nimi się delektuję, myślę o Meli, jej otoczeniu i cieniu kwiatów, które wydały owoc, Mela je zebrała i powtarzając jak bardzo nie lubi tego robić, wkładała do słoików
Elżbieta Żłobicka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
To nie cenzura, ale ochrona przed Hejterami.
Komentarz widoczny po zatwierdzeniu :)