wtorek, 26 marca 2013

2 Kwietnia


Tak bardzo odbierają mi siłę



Dzisiaj rano wstałam, jak zwykle o 6:00, i od razu coś było nie tak. Zmęczenie chciało jeszcze poleżeć, powieki marzyły o nie odkrywaniu tego co mają pod sobą, ciało, bez sił i jakieś wątłe, słabe, bez energii...
No tak, pomyślałam, ja i moje czerwono- różowe pigułki już zaczynają znowu przegrywać z moimi wszędobylskimi czarnymi smokami. Znowu czaiły się wszędzie, pod łóżkiem, w łazience,
w lodówce w sypialni synka nawet.Dałam sobie pięć minut, i wstałam ociężała, półprzytomna,
bez uśmiechu na twarzy. A już było tak dobrze, tak błogo, zapominałam o moich zmorach, uśmiechałam się, byłam tu i teraz, planowałam
i realizowałam. A tu nagle- bęc! O nie moja droga, mój umysł mówi do mnie, nie, nie kochana, nie tak łatwo ze mną wygrasz. Mówi dalej, jesteś sama, nikt cie nie słucha, nikt nie potrzebuje, nikt nie chce ci pomóc, daj sobie spokój, poleż, zostań pod kołdrą, i tak nic nie osiągniesz, po co walczysz, wiesz przecież, że to na nic, szkoda czasu. Nie masz siły przecież, to wszystko jest zbyt trudne, zbyt ciężkie, uwierz wreszcie, że nie możesz żyć jak inni, że nie zasługujesz...
I prawie się poddałam, ale przypomniałam sobie, to uczucie kiedy jestem w formie, kiedy się uśmiecham, ale tak spontanicznie bez wymuszania, przypomniałam sobie kilka ostatnich dobrych chwil, i chwilowo, smoki przegoniłam, z trudem ale przegoniłam. Czemu wracają, czemu nękają, czemu wyłażą w najmniej odpowiednim momencie? Jakby był w ogóle odpowiedni moment...
Podejmuję znowu walkę, powoli, z wysiłkiem, z uwagą, nie wolno mi zapominać o dobrych momentach, nie wolno mi zapominać, że mam obok siebie kogoś , kto kocha, i bezwzględnie mnie potrzebuje, przypominam sobie uśmiech tego małego człowieczka i jego rączki na szyi, kiedy mówi, mamo kocham cię, i smoki na chwilę nikną, ale zostawiają lęk, i strach . Czemu wciąż wracają, czemu wciąż o sobie przypominają? Przecież nie chcę ich, tak bardzo ich nie chcę, przeganiam je ulubionymi czynnościami, drobnymi przyjemnościami, ale to jakby wciąż za mało...
- Czy one kiedyś przestaną istnieć?
- Przestaną mówić mi te wszystkie bzdury i ciągnąć za sobą w ciemność?
- Czy ta walka kiedyś się skończy? I czy ją wygram? Kiedy?
Tak bardzo odbierają mi siłę...
                                                                                                                                   
                                                                                                                          Balonik



poniedziałek, 25 marca 2013

Światowy Dzień Autyzmu



A Nie Wiem Jak Się Nazywam


Muszę czekać… tutaj muszę czekać… nigdzie się stąd nie ruszę. Tutaj pójdę… nie, wrócę tam… może w tę stronę pójdę, a może tutaj… on przyjedzie, na pewno przyjedzie… powiedział, że niewykluczone to na pewno przyjedzie… poczekam tu na niego…
nie jest mi zimno, trochę skarpetki mokre, buty przemokłe ale to nic, nic nie szkodzi, wróci , wróci… ja go kocham, nie chcę innego tylko jego. Bił, ale kobieta musi słuchać mężczyzny, bił ale ja go kocham. Gdzie znajdę lepszego. będę czekać na niego tutaj… i w domu będę czekać na niego. Wyjeżdża a ja będę zawsze jego. Ugotuję mu… posprzątam… będę jego, a on mój. Gdzie ja mam pójść? Gdzie mój dom? Ach, stoję przed nim… tak… tak… może wrócę do domu? Tak wrócę… mam piec…. Napalę sobie w nim, będzie ciepło… o, mam zapalniczkę i torebkę… jakieś papiery w torebce znajdę, to rozpalę sobie ognisko… książeczka zdrowia… a po co mi ona? Ale ciepło, spalę i paszport… i dowód… na co mi to wszystko… nikt nie będzie wiedział jak się nazywam… ciepło, ale szkoda, że skończyły się papiery… torebka…
ją też można spalić… ciepło… jak ciepło… cha, cha, chaaaaa… ognisko… super ognisko… jeszcze coś spalę… mam w domu ciuchy… te też spalę… po co mi to wszystko… ja nie potrzebuję żadnych rzeczy… on mi kupi lepsze, a nie takie szmaty jakie mam… spalę… pali się pięknie się pali… co ta się tak gapi? Nałożyła czapkę, żeby nie rozpoznali… kryje się bo będzie wojna… ja nie boję się wojny… ja niczego się nie boję… ze mną nikt nie zginie… ja obronię… ja tę wojnę powstrzymam… usiądę tutaj sobie i poczekam… na co ja czekam? Acha, na niego… o! jest! Takim dużym samochodem… przyjechał… wreszcie jest… doczekałam się wreszcie…
- gdzie mnie wieziesz?
- Pani jedzie do szpitala? Jak Pani się nazywa?
- jak? A nie wiem… cha, cha, chaaaaaaa……
- a on tam będzie?
-kto?
-on…
- tak, tak… będzie…


                                                                                                                     Belka


czwartek, 21 marca 2013

„Sierota”


Tak, dwa latka miał gdy jego ojciec zginął tragicznie w wypadku.
Wraz z chorą na raka matką zamieszkał u cioci, a ciocia lecząca się psychiatrycznie. Sześć lat minęło w trudzie wychowania małego, gdy zmarła jego matka. Wolą ostatnią jego rodzonej matki było, aby go wychowywała jego ciocia. Został sierotą. Pozbawiony rodziców, znalazł dom u ciotki. Z kuzynką cztery lata starszą dzielił pokój.
Gdy ta wyprowadziła się z domu, został sam z ciocią.
O jej chorobie nikt nie wiedział, prawie nikt, ale problem powstał, gdy ta odstawiła leki i trafiła ponownie do szpitala psychiatrycznego. Trzynastolatek został sam w domu. Sąsiedzi karmili go, ale został sam, zdany na siebie. Pilnowali sąsiedzi, żeby lekcje odrabiał, do szkoły chodził, ale był sam. Jego marzeniem było, żeby jego mama wyszła ze szpitala i żeby nie był już sam. Od czasu do czasu odwiedzał matkę przybraną w szpitalu. Posiedział z nią, porozmawiał i wracał do domu, pustego. Po jakimś czasie wróciła ciocia- matka do domu i wszystko prawie, prawie wróciło do normy. Odbyła się sprawa w sądzie o ograniczenie praw rodzicielskich wobec jej siedemnastoletniej córki. Stanęła przed sądem... i oto z powodu jej choroby chciano ją pozbawić praw matki, a gdyby ją pozbawiono to nie mogłaby być zastępczą matką dla niego. Potem kolejna rozprawa i kolejna. Praw na szczęście jej nie pozbawiono, przyznano kuratora. Systematyczne odwiedziny w ich domu. Opieka społeczna, kurator... miesiąc w miesiąc.
Przywykli do tego. Bratanek chodził do szkoły, kulał w nauce. Ciągły problem z przyswajaniem wiedzy i to dręczące poczucie, że jest sam na świecie... Nigdy nie chciał iść do psychologa, a radził sobie jakoś z emocjami. Wyrósł na odpowiedzialnego młodego człowieka, gdy o to w wieku siedemnastu lat, jego ciocia- matka ponownie stanęła przed sądem. Podobno nie opiekowała się nim należycie
 i tak oto nie mogła wychować go do pełnoletności, bo tuż przed osiemnastką trafił do domu dziecka.

-Za dwa miesiące wrócisz do domu- mówiła ze łzami w oczach, pilnując, aby ani jednej nie uronić.

-Dobrze mamo, że teraz a nie wcześniej-powiedział- teraz jestem prawie dorosły i wiem, że to Ty mnie wychowałaś, wychowałaś, że nie muszę się niczego bać.

                                                                                                                              Belka

P.S. Historia oparta na faktach. pokazuje brutalną rzeczywistość ludzi którzy chcą żyć ze swoją chorobą w "normalny" sposób. Niestety "nasza rzeczywistość" na to nie pozwala....

                                                                                                                         K. Fechner

środa, 20 marca 2013

Rozmowa z Krzysztofem Millerem, fotografem wojennym


Zlecenia

O trzynastu wojnach i czternastej – z własną psychiką - mówi Krzysztof Miller.

Juliusz Ćwieluch: – Robienie na drutach pomaga?
Krzysztof Miller: – Na drutach robiły raczej kobiety. Ja lepiłem z plasteliny. Dużo wycinałem z papieru. W Klinice Stresu Bojowego, gdzie trafiłem w listopadzie zeszłego roku, stosowane są różne terapie. Była terapia indywidualna, grupowa. Zajęcia plastyczne. To tam powstała spora część moich kolaży, z których robiłem kartki świąteczne. To wycinanie bardzo wycisza. Nadaje rytm.
Rytm życia w szpitalu był specyficzny?
Mogę przeczytać, mam to spisane: godzina ósma – lekarstwa, dziewiąta – śniadanie plus papieros, dziesiąta – papieros, jedenasta – papieros, dwunasta – papieros, trzynasta – papieros, czternasta – obiad plus papieros, szesnasta – papieros, siedemnasta – papieros, osiemnasta – kolacja i papieros, dziewiętnasta – papieros, dwudziesta – 15 minut przez telefon komórkowy, dwudziesta pierwsza – lekarstwa, dwudziesta druga – papieros i sen. To jest rozkład dnia dla osoby, która pali. Osoba, która nie pali, nie ma tylu wydarzeń, gdyż nie wychodzi do palarni. Palarnia jest poza strefą zamkniętą.
Pamięta pan pierwszy dzień w szpitalu?
Pierwsze trzy dni. Na początku to jest resetowanie organizmu w pełnej izolacji. Podają ci lekarstwa, witaminy, odżywki, środki usypiające, tak żebyś zregenerował swój organizm. A jednocześnie – pewnie przez te środki usypiające – żebyś obniżył swoje emocje, pobudzenie. Kiedyś wydawało mi się, że to wszystko, co widziałem, spłynie po mnie jak po psie. To, co działo się przed aparatem, nie będzie miało żadnego wpływu na moje życie pozazawodowe. Okazało się inaczej. Przyjąłem to z pełną pokorą.


Więcej pod adresem http://www.polityka.pl/spoleczenstwo/artykuly/1521242,1,rozmowa-z-krzysztofem-millerem-fotografem-wojennym.read#ixzz2O4uZcq00

Do Posłuchania : http://www.polskieradio.pl/24/874/Artykul/804554,Krzysztof-Miller-gnalo-mnie-na-wojne-zachorowalem-ale-pojade-jeszcze



wtorek, 19 marca 2013

5000 !!!!

Kolejny tysiąc przekroczony DZIĘKUJEMY !!! 


Nie Kategoryzujmy Się


Kiedyś powiedziała mi koleżanka: „ Twoją osią, jest Twoja choroba. Stale wokół niej się kręcisz. Nie mów o swojej chorobie, bo nikt o niej już nie pamięta, a Ty stale do niej wracasz.”
Tak właśnie, każdy, kto ma epizod zachorowania psychicznego, stale wraca do tematu choroby, stale o niej pamięta, kręci się wokół tematu swojej historii. Czujemy się dotknięci i naznaczeni, jakbyśmy mieli to wypisane na twarzy, traktujemy jak bolesną bliznę poparzenia. Stale mówi się o swoim zachorowaniu, o lekach, wyczuleni na siebie, krytyczni wobec siebie, stale pod kontrolą: „ Jestem normalny czy nie normalny?” Czujemy się gorsi, często sami spychamy się na niziny poczucia wartości. Często czujemy się ani zdrowi, ani chorzy. Potrzask. Unikamy rozmów na temat z osobami spoza „Branży”( To określenie doprowadza mnie do szału), żeby tylko nikt się nie domyślał. Czy „branża”, czyli chorujący psychicznie to zawód? Być, jak mówi się potocznie : świrem, wariatem, psycholem, to zawód? Sami chorujący kategoryzują się. Dlaczego tak się dzieje? Tak po mojemu, to zaklinamy rzeczywistość. Pragniemy odczarować chorobę i siebie w chorobie, a przecież w większości przypadków jest to choroba do końca życia. Chorujący dbając o siebie, biorąc leki, uczestnicząc w terapiach, może normalnie żyć, pracować i robić fantastyczne rzeczy, tylko trzeba się pogodzić z tym, że ma się przypadłość psychiczną. Wielu z chorujących nie chce się pogodzić z tym faktem, lepiej się poczują i odstawiają leki, wydaje im się, że są zdrowi, a są zdrowi, bo właśnie biorą leki. Przestają brać leki, potem szpital, potem po szpitalu, potem chwila życia, uporanie się z problemami, potem odstawienie leków i znowu szpital. I tak w kółko. Błędne koło. Zaklęty krąg choroby.
A wystarczy się dostosować do siebie, wprowadzić dyscyplinę. Trzeba brać leki, to trzeba i dzięki temu żyję i zdrowo funkcjonuję. Mogę pracować, wychowywać dzieci, mieć rodzinę. A właśnie, jeśli wcześniej rodzina się nie odsunęła z powodu brania leków, jak ja to mówię na mózg. Problem bycia
 z chorobą w rodzinie i wokół jest bardzo złożony. I zastanawiam się dlaczego podejrzliwie patrzą na nas inni. Zastanawiam się: Jesteśmy dziwakami? Odbiegamy od normy? Biorąc pod uwagę umiejętności chorujących, to często wybiegamy poza normę. Wiecie co, przeciętniak nam zazdrości, czyli zazdrości wszystkiego, co z nami jest związane, choroby też. Dlatego zaakceptujmy siebie takim jakim jesteśmy a wszystkie drzwi staną przed nami otworem. To dotyczy nie tylko chorujących, ale zdrowych również.

                                                                                                                             Belka


Kim Jestem?


   Pracuję 23 lata w swoim zawodzie, przez ten czas miałam dwa epizody pobytu w szpitalu psychiatrycznym. Obecnie jestem w ciągłości pracy, pracuję na pełny etat, nie staram się nawet o orzeczenie o niepełnosprawności, bo i po co, skoro funkcjonuję zdrowo. A to, że miałam dwa zachorowania nic nie znaczy, dla mnie.
- Ale teraz kim jestem?
- Czy nadal jestem pacjentką?
- Czy przynależę już do chorych i nie ma odwrotu?
- Czy pracując, wychowując dzieci, pracując dla dzieci jestem nadal pacjentką?
- Czyją pacjentką?
- Czy korzystanie z Poradni Zdrowia Psychicznego raz na trzy miesiące czy pół roku daje przyzwolenie innym, żeby mówić o mnie „pacjentka”?
- Czy, gdy raz się zachoruje psychicznie, na zawsze zostaje się pacjentem szpitala psychiatrycznego?
-  Kiedy jest się pacjentem?
- Czy nie jest przypadkiem tak, że gdy choroba wróci i trafi się na oddział jakikolwiek, jest się na zwolnieniu lekarskim, to właśnie wtedy jest się pacjentem?
     No, na miłość Boską, wtedy jest się pacjentem, bo pozostajemy w szpitalu i trzeba nam się podporządkować tam panującym zasadom. Szpital psychiatryczny, to jest tylko szpital, a życie po szpitalu toczy się dalej. W szpitalu leczy się ludzi, ustawia leczenie, w innym robi się operacje, w innym gastroskopię i można by tu wymieniać gdzie, co i jak, ale jak się wychodzi na przykład z urazówki, to przestaje się być pacjentem. Tak samo, gdy wychodzi się ze szpitala psychiatrycznego przestaje się być pacjentem. Czy mamy się kategoryzować, bo mieliśmy epizod bycia na takim a nie innym oddziale? Przestańmy wreszcie mówić o sobie „pacjenci”. Jesteśmy ludźmi pozostającymi w stanie zdrowia. Jest stan choroby ale i zdrowia. To, że łykamy tabletki nie obliguje nikogo do mówienia o nas „pacjent”. Każdy w swoim życiu łykał jakieś tabletki, bodaj na ból głowy.
-  To też jest pacjent? Czyj? Kogo?

Może jest zbędne zastanawianie się kim się jest, ale nie dla mnie. Całe moje zachorowanie przed laty w niczym mi nie przeszkodziło, ani w życiu, ani w pracy, ani w wychowywaniu dzieci. Nie rozczulam się nad sobą i nie mówię jaka to jestem biedna, bo byłam pacjentką szpitala psychiatrycznego. Życie toczy się dalej.

Poruszam kwestię nazewnictwa, ponieważ wiele osób przyszłoby po pomoc, gdy jest im potrzebna, ale boi się właśnie tej kategoryzacji, naznaczenia i przynależenia do „bycia pacjentem” do końca życia. A od słów wszystko się zaczyna. Jest myśl to jest i słowo, a za tym idzie działanie.

                                                                                                                         Belka


środa, 13 marca 2013

Spotaknie w Klubie Artysty

  Dnia 11 marca 2013 r. odbyło się spotkanie w kawiarni Klub Artysty w Opolu. Udział wzięły: Pani Basia, Karolina i Ela. Właścicielka Pani Basia udostępnia nam kawiarnię do działań przyszłego stowarzyszenia „Mój Duch Przyjazny”, który ma na celu promocję zdrowia nie tylko psychicznego, promocję artystów chorujących, członków stowarzyszenia i ich twórczości szeroko pojętej.
Z wstępnych ustaleń wynika, że właścicielka udostępnia nam Klub Artysty na wernisaże, wieczory poetyckie, spotkania artystyczne i inne imprezy. Pierwszą imprezą będzie wernisaż Karoliny Fechner i Elżbiety Żłobickiej. Zapraszamy już wkrótce.

            Zapraszamy do współpracy osoby tworzące, a pozostające w cieniu codzienności i życia.


Kolejny Miesiąc Miodowy



-Co to jest? To jest zupa? To są kotlety?-
 rzucił talerzem o ścianę, zupa się rozlała, talerz rozbił. Drugie danie celował do kosza, nie trafił. Talerz rozbryzgał się na wszystkie strony. Przewrócił krzesło i stół, żonę zdzielił w twarz, poszarpał za włosy. Nie krzyczała... w milczeniu poddawała się agresji.
Wyszedł, trzaskając drzwiami.
-Dokąd idziesz?- wydusiła z siebie i rozpłakała się. Chlipała...        
-Ja Cię kocham... przez łzy krztusiła
- ja Cię kocham...
Została sama z podbitym okiem i opuchniętą twarzą. Jej mąż wyszedł na lepszy obiad, do restauracji. Czy sam, czy nie, nie wiedziała.
-On musi się zmienić...gdyby nie pił byłby dobry dla mnie...gdyby tylko nie pił... nie tak nie może być, jadę do ojca. Jak mnie nie będzie w domu to zrozumie, że beze mnie się nie da. -Zabrała torebkę i pojechała kilka kilometrów dalej.- Powiem ojcu, żeby mu nie mówił, że jestem u niego. Nie będę się odzywała do niego, to się zmieni.- Założyła okulary przeciw słoneczne, żeby wstydu nie było przed ludźmi, wsiadła do samochodu i pojechała.
Gdy ten wrócił do domu nie zastał jej. Rozłożył się w łóżku i pijany zasnął. Rano kac.
-Dawaj mi wody, Zośka- tak nazywał żonę, wyrażając swój wstręt do niej- pić chcę!
Cisza w domu. Zapalił papierosa, ale wrażliwcowi nie smakował. Pomyślał chwilę.
-A, jak jej się znudzi to wróci.- i zasnął doleczając kaca.
Na następny dzień uśmiechnął się do siebie.
-Kwiaty, to zawsze działa. Ta głupia Zośka zawsze na to się nabiera.-Ale wcześniej zadzwonił do teścia.
-Ojciec, jest u Ciebie Zośka?
-No jest, a czemu ona sina?
-Pewnie upadła.-zarechotał, żeby dziadek nie słyszał.
Staruszek o nic więcej nie pytał.
A ten się zabrał i pojechał do teścia, ale nie wszedł do domu tylko stał przed z bukietem i czekał. Ona zza firanki patrzyła. Zauważył ją. Wszedł do domu teścia bardzo grzeczny i pokorny, wręczył jej kwiaty. Ona zacięta, ale popłakała się. Rozczulił ją jak zwykle.
-No co Ty Zośka? Ja mam plan, pojedziemy na wczasy. Wezmę urlop i pojedziemy, do Grecji. Chcesz?- nic nie powiedziała ale ucieszyła się- wiesz, wybudujemy sobie dom, na wsi. Zawsze chciałaś mieć dom na wsi.
-Ja wiem, że mnie kochasz, tylko przestań pić, a wszystko się zmieni.
-Zośka, obiecuję, to był ostatni raz. Nie będę już pił.- zarzekał się.
A po latach faktycznie wybudowali dom na wsi, tylko już nie było wstydu przed sąsiadami, jak Zośka sina chodziła z przepracowania i „czułości” męża kochanego. A gdy ktoś ją pytał jak im się wiedzie, powtarzała:
-Wszystko jest dobrze, mąż się zmienił.
A co miała powiedzieć?

                                                                                                                        Belka


poniedziałek, 11 marca 2013

Balonik do żerdzi przywiązany, wiatrem mocno targany

Pierwszy mail, który otrzymaliśmy od naszej czytelniczki :) Zachęcamy Was abyście przesyłali nam swoje historię, przemyślenia, refleksję ...


    Data rozpoczęcia mojej choroby nie pokrywa się zupełnie z datą, kiedy sięgnęłam " dna" i resztkami sił poszłam do lekarza. Przez okres kilku lat, dośc regularnie wydarzały się w moim życiu bardzo trudne, dramatyczne i tragiczne zdarzenia, a ponieważ zawsze byłam tą silną, nie wolno było mi pokazywać słabości. Twardo podnościć głowę do góry, zęby zacisnąć, pierś do przodu i ... życie toczy się dalej. Kiedy po urlopie wychowawczym wróciłam do pracy na pełny etat do korporacji, zaczęły się prawdziwe problemy mojego zdrowia psychicznego.        Notoryczne przemęczenie, nieumiejętność odpoczywania, gdy odpoczywałam to się męczyłam, brak snu, tempo życia, w pracy i poza pracą, nadchodzące weekendy straszyły ilością obowiązków do zrobienia, między czasie kolejne tragedie rodzinne, brak wsparcia, ale chyba bardziej brak zrozumienia dla mojej zwykłej słabości i słów, pomóż mi, doprowadzały z wolna i niespiesznie, jak zakradający się lis, doprowadzały do obłędu, do zasypiania na jawie,i zaczęłam popełniać błędy w pracy, brak koncentracji, brak decyzyjności, wieczny smutek, nienawiść z rana-że oto znowu trzeba tam iść, wstać, znowu trzeba coś zrobić, następnie, brak sił do zajmowania się domem, rodzina, sobą... w końcu ucieczka w ... błędne życiowe decyzje, które wydawało mi się, że mnie wyciągną z mojego tak trudnego i smutnego życia, aż w końcu wszystko pękło. Straciłam rodzinę, pieniądze, możliwość realnej oceny sytuacji, spazmatyczny płacz, nienawiść do siebie, wmówiłam sobie że to wszystko moja wina, że nie powinnam żyć, że jestem utrapieniem dla wszystkich...i ten wszechobecny brak sił, ciemno w okół, bezsilność wobec własnego ciała, myśli, woli.
Poszłam resztką sił do lekarza. Pierwsza diagnoza? Kryzys wieku średniego. Po kilku spotkaniach zrezygnowałam, pytania stawiane przez lekarza potrafiłam sama sobie zadać, potrzebowałam pomocy, bo nie wiedziałam, co się  ze mną dzieje. Pogrążałam się, spadłam coraz bardziej, a znikąd pomocy- weź się w garść...
  Zmieniłam lekarza, dostałam recepty, wiarę , że tak bywa i że jestem wciąż normalna, wsparcie, uśmiech i serdeczność. Teraz po prawie 9 miesiącach brania lekarstw, nastrój wrócił, potrafię powiedzieć, że jestem w dobrej formie, wzięłam się za swoje sprawy, za naprawianie tego, co zepsułam, nie będąc sobą, tak to teraz widzę, że nie byłam to ja.
  Pomimo lepszego nastroju, i realnego patrzenia na świat, wciąż czuję się jak ten balonik, niby przywiązana, czyli pewna, bezpieczna, a jednak silniejsze podmuchy targają, i często powodują, że znowu schodzę na dół.     Cieszę się drobnostkami, zajmuję się tak zwanymi małymi krokami, ale lęk, strach przed nawrotem tego strasznego poczucia że nie masz siły, że już masz dość...
Powoli zmieniam życie, wiele zrozumiałam, wiele wybaczyłam, i o wiele wybaczenia muszę prosić. Dziękuję losowi? mojej chorobie? że pozwoliła mi na tyle zachorować abym mogła jeszcze sama o siebie zadbać, że zdobyłąm sie na krok który spowodował powrót do rzeczywistośći. 
  Dla mnie, jest to przeżycie jedno z gorszych, dlaczego? Własnie dlatego, że depresja nie ma zrozumienia, nie ma akceptacji, nikt tego nie słucha, nikt Ciebie nie słucha, a czasem może być za późno, i nawet w bezwietrzną pogodę, balonik na nitce wyprostowany, dumny w pionie... może pęknąć od zwykłej igiełki sosnowej...i ja tak się wciąż czuję...

                                                                                                                            Balonik


niedziela, 10 marca 2013

Czy Twoja Depresja Pozbawiła Cię Wrażliwości?


Dzieci biegały, czegoś ciągle chciały. Tomek domagał się jedzenia, Aldonka stale płakała, mąż mnie strofował a ja spałam, spałam, spałam. Nie wiem dlaczego ale potrzebowałam snu.
Dzień, noc. Noc, dzień.
Byle nie myśleć, byle zapomnieć... trwałam we śnie i ciągle śniło mi się to co przeszłe... snuło mi się po głowie: znowu jesteś pijany!
Cicho bądź, dzieci zobaczą, sąsiedzi usłyszą! Patrycja idź do łóżka mamusia da Ci lekarstwo, uspokoisz się. Cicho cicho- matka stale uciszała pijanego ojca. Sprzedawał po kryjomu przed matką wszystko co mógł sprzedać byle tylko się napić.
Śniły mi się ciągle majaki, rozciągały się jak potwory duże i małe... nie wiedziałam czy są prawdziwe tak jak te po lekarstwie, które dawała mi matka. Dzisiaj wiem, że to były uspakajacze, żebym tylko nie płakała, kiedy bałam się pijanego ojca i krzyków szeptem w domu.
  Gdy się w końcu przebudziłam stwierdziłam, że muszę iść na terapię. Obudziłam się z tego potwornego snu. Systematycznie chodzę do psychologa, żeby przerwać ten koszmarny sen pijacki.
Mama stale ma do mnie pretensje, że leczę się, że zadaję się z ludźmi niemocy, czyli chorującymi psychicznie.
Czy to moja wina, że jestem współuzależniona, że nabrałam nawyków bycia”cicho, cicho”?
Nie mogłam powiedzieć własnego zdania , nigdy w domu, to rodzice mieli rację. Teraz ojciec przestał pić. Z matką są kochającym się małżeństwem a ja mam depresję, z której się leczę. A dla mamy wciąż jestem pozbawioną uczuć córką. Tylko dlaczego? Jestem już dorosła i odpowiadam za swoje życie, chcę go zmienić, chcę zmienić własne przyzwyczajenia. Nie utrzymuję serdecznych kontaktów z rodzicami, ponieważ zrozumiałam, że to oni utarli we mnie złe nawyki zachowań a teraz mają do mnie pretensje, że jestem bez uczuć.
Matka przysyła mi stale pełne wyrzutów listy:
   „Dlaczego z uporem maniaka unikasz kontaktu z nami? Co Ci takiego zrobiliśmy?
Nie satysfakcjonuje mnie tylko  kontakt mailowy, czy przez skype, lub sporadycznie telefoniczny.
Czy Twoja depresja pozbawiła Cię wrażliwości na innych, czy zupełnie nie obchodzi Cię co czują inni?
Co dają takie życzenia zdawkowe z okazji jakiś tam świąt od Tomaszka czy Aldonki? Wczorajsze życzenia z okazji dnia kobiet wręcz mnie zdenerwowały. Chciałabym go przytulić i ucałować, a nie wysłuchiwać zdawkowych dwóch zdań, których nauczył się na pamięć.”
  Nie szanuje ani mnie, ani mojego męża, ani moich dzieci, a wszystko przekreśla i obwinia mnie depresją. Dla niej jestem już naznaczona, bo chodzę do psychologa, bynajmniej nie chce mi pomóc, a tylko robi wyrzuty, pretensje i żale.
                                                                                                                                 Belka



Jestem człowiekiem niemocy?


„Zygzak”. Czym jest ta gazeta?
Nie muszę tego mówić osobom, które ją tworzą, ani tym, którzy ją czytają. Wewnętrzna gazetka szpitali w Branicach i w Opolu, szpitali psychiatrycznych, która obecna jest w internecie i czyta ją coraz więcej ludzi postronnych.
Ale zadam pytanie: czy tylko jest to gazeta dla osób leczących się psychiatrycznie, bo tylko tacy piszą do tej gazety? Czy to jest jakaś „dziwna gazeta” a tworzą ją „ludzie niemocy”?
Czy my jesteśmy ludźmi niemocy? Wypraszam sobie takich określeń. Ja piszę do Zygzaka
 i jestem z tego dumna. Drukowanie moich tekstów dało mi ogromne poczucie wartości, wzbogaca mnie
 i powoduje dumę, że mam uznanie wielu czytelników. Ja piszę nie tylko do Zygzaka, przede wszystkim dla siebie i jak powiedziała mi pani Iwonka, że styl jaki posiadam, problematyka jaką poruszam wykracza poza terapię, a ma to wyraz artystyczny, a ktoś inny powiedział, że wiem jak malować słowem i słowo jest jak tworzywo.
Inny, że jest to ciekawe i wiele , wiele innych słów pozytywnych usłyszałam. Ale nie o to chodzi, by wymieniać co kto powiedział. Chodzi o to, że ta gazetka dała mi szansę na wyzdrowienie a to,
że systematycznie łykam tablety, to nie znaczy,
 że jestem chora i jestem człowiekiem „niemocy”.
Nigdy pisania tekstów nie traktowałam jako szczególną zdolność niemocy. Czy to jest ok, że rodzina nas piętnuje i bombarduje takimi określeniami?
Czy „zaklęty krąg chorujących psychicznie”, to jakiś zaklęty krąg, jakiś kosmos, anomalia, do której nie wolno się przyznawać? Czym sobie zasłużyliśmy, żeby nas piętnować i wykluczać z rodziny, ze społeczeństwa, spychać na margines społeczny? Jesteśmy ludźmi gorszej kategorii? Dlaczego pani X nas się boi i dlaczego uważa, że musimy wyjść spoza kręgu chorujących i zadawać się tylko ze zdrowymi? A tam trzeba udawać, że nie miało się epizodu bycia na "Oddziale", jak to mówią niektórzy „Zielona Budka”. Żartobliwie, ale używając takiego określenia unikamy mówienia: szpital psychiatryczny.
A ja mówię: byłam w szpitalu psychiatrycznym, na oddziale zamkniętym. I co z tego? Jestem gorsza od innych? Jestem gorsza od alkoholika, kloszarda,  żebraka, pedofila, zboczeńca, psychopaty? Jestem gorszym gatunkiem człowieka, bo byłam w szpitalu psychiatrycznym? To my właśnie wyciągamy rękę do ludzi zdrowych i mówimy:” Obudźcie się. Zygzak, projekt Mój Duch Przyjazny, malarstwo, pisanie tekstów, to jest nasza dłoń do was Ludzie Zdrowi.” Wyciągamy ją nie po żebractwo litowania się nad nami i pseudo zrozumienia, ale po to byście zrozumieli, że bycie chorującym psychicznie może dotknąć każdego jak cukrzyca, nadciśnienie czy nadwaga.
Nie chełpcie się tak i nie obnoście się swoją zdrowotnością tylko zrozumcie i rozumcie.

                                                                                                                              Belka






sobota, 9 marca 2013

Urodziny :)

DZIŚ MAMY ŚWIĘTO  :) URODZINY NASZEJ POMYSŁODAWCZYNI 

ELŻBIETY ŻŁOBICKIEJ 



Życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: albo tak, jakby nic nie było cudem, albo tak, jakby cudem było wszystko. (Albert Einstein) 

Elu tego Ci życzę , aby każdy Twój dzień był cudem ...
                                                                       Karolina

  
Róże dla Ciebie...




poniedziałek, 4 marca 2013

Nikt nie ma prawa pytać mnie czy biorę leki.


          Jestem osobą lecząca się psychiatrycznie, chorującą psychicznie- jak zwał, tak zwał, nie dbam o nazewnictwo. Od lat dojrzałych towarzyszy mi świadomość, że choroba może powrócić. Bardzo ważny jest relaks i dbałość o zdrowe emocje. Ciągle mam na uwadze, żeby nie zadawać sobie kłamu i żyć w zgodzie ze sobą. To daje poczucie zdrowia i pogody. Czasami jest tak, że trzeba zmierzyć się z rzeczywistością, z problemem, z ludźmi i ich punktem widzenia. Nie jest łatwo bronić swojego zdania, jeśli całe życie szło się drogą ustępstw i źle pojętej pokory. Wypowiedzenie własnego zdania jest wówczas trudne i ja się tego właśnie uczę. Przeżywam ciężkie chwile, bo walczę z utartym sposobem myślenia, a wiem, że bronić się trzeba. To jest moim zdaniem właśnie dbałość o siebie. Zależności w jakie popadamy, a zwłaszcza te emocjonalne, przykrywają jasność patrzenia na sprawy i stajemy się wówczas łatwym łupem dla bardziej przebojowych, którzy nie „certolą się”, by walczyć o swoje, słusznie czy nie słusznie.
   Często spotykam się z zapytaniem czy biorę leki. Przepraszam, ale to jest moja sprawa i nic nikomu do tego. Nie ma prawa pytać nikt, oprócz lekarza prowadzącego. Jest to jedyna osoba, która mnie może o to zapytać. Wścibskość innych czy wynika z troski? Raczej z tego pierwszego. Czy ja pytam, czy ktoś bierze leki na cukrzycę czy nadciśnienie? Nie. Zachowanie prywatności w chorobie psychicznej jest bardzo trudne. Wciąż funkcjonuje przekonanie, że takie osoby wymagają stałego nadzoru różnych instytucji czy osób prywatnych. Osoba chorująca psychicznie nie może sama wychowywać dziecka- nadzór, nie może wziąć ślubu z drugą osobą lecząca się- musi być rozprawa sądowa, nie może wyjechać do uzdrowiska, chyba, że prywatnie. To są paradoksy. Dlaczego my chorujący psychicznie musimy mieć tyle kontroli? Ja rozumiem, że bywają osoby wymagające szczególnej troski i to jest zrozumiałe, że przebywają w ośrodkach, gdzie taką pomoc uzyskają, ale wiele osób żyje normalnie, dnia każdego, pracuje i nadzoru nie potrzebują, bo same dbają o siebie.  
   To przekonanie, że jesteśmy niebezpieczni jest irytujące. Kiedyś spotkałam się z określeniem:” Zabiła, bo była chora psychicznie” i takie stereotypy wciąż pokutują. Oburzyłam się oczywiście na to określenie. Niestety w mediach nagłaśnia się sprawy chorujących psychicznie, ale od tej najgorszej strony, a rzadko mówi się o tych pozytywnych sposobach działania. I Zawsze będę bronić osób leczących się, bo jest ich bardzo dużo, a które żyją w cieniu nawet samych siebie, byle tylko nie wydało się, że się leczą, czyli po mojemu- łykają leki, by żyć i żyć.

                                                                                                                                         Belka