sobota, 22 czerwca 2013

Koncert !!!


 MIŁO NAM POINFORMOWAĆ, IŻ RADIO OPOLE OBJĘŁO NASZĄ IMPREZĘ PATRONATEM MEDIALNYM





środa, 19 czerwca 2013

„Czy lojalność to deficyt?”

Przykład jednej osoby nie oznacza, że brak jest ludzi lojalnych, niestety zdarzają się tacy, którzy za cenę ratowania siebie zdradzą przyjaciela. Ale są też tacy, którzy nawet wroga nie zdradzą. Ostatnimi czasy jakoś przestałam się dziwić pierwszemu przykładowi, a podziwiam osoby z przykładu drugiego. Czasy są trudne, każdy walczy o swoją pracę, lecz różne są sposoby walki o nią. Jedni posiadają zasadę „lisa”, inni nie zniżą się do poziomu tego o złej sławie zwierzęcia. Przebiegłość pierwszych, kłamstwa, w których się gubią, nieuczciwość albo tłumaczenie fałszu właśnie rzekomą uczciwością jest porażająca, handlowanie uczuciami, emocjami i szastanie na prawo i lewo tymi szlachetnymi cechami, byle tylko wyjść na swoje przeraża mnie. Tego typu zachowanie znamionuje osoby o niskim poczuciu własnej wartości, bezczelności i braku określonych zasad, jak też nieumiejętności wyznaczania granic. Przekraczanie ich narusza godność wszystkich, z kim mają do czynienia. Strach przed utratą pracy, wątpliwego autorytetu, poczucia ważności powoduje stałe kłamstwa i bardzo niechlubne postępowanie. Niestety, gdy się zorientujesz, że masz w otoczeniu takiego kogoś- uciekaj, ale życie jest jakie jest, trzeba nam żyć wśród też i takich, dlatego jak sobie poradzić z „lisem”? To co charakteryzuje osoby, które nawet wroga nie zdradzą jest godność, uczciwość, przejrzystość charakteru i postępowania. Tylko PRAWDA daje nam szansę wybronienia się przed „lisem” i zachowanie odpowiedniej odległości, gdy przyjdzie nam już pracować z kimś takim. Nie dajmy się podstępnemu postępowaniu „lisa”, grajmy w otwarte karty, bądźmy sobą zachowując dla siebie to co nasze, oddając wszystko, co do nas nie należy. Nie widzę innej drogi. Oczywiście „lis” powie, że jesteśmy niewdzięczni, że go zdradziliśmy i takie tam. Podnieś wysoko głowę, zadbaj o siebie, wyznacz swój teren i nie wpuszczaj tam nie proszonych. Życzę Lojalnym, aby jak najmniej „lisów” się pleniło w ich otoczeniu, życzę wypleniania Prawdą i dezynfekcji otoczenia.

                                                                                                                   Elżbieta Żłobicka 

sobota, 15 czerwca 2013

Bulwersująca sprawa !!!

Otworzyła dziś rano komputer, w piękną słoneczną sobotę.Jeszcze nie piłam kawy. Zaczynam czytać cóż to ciekawego moi znajomi napisali na społecznościowym portalu. Kawa już mi nie była potrzebna. Przeczytajcie. Tekst umieszczam za zgodą Antosiowej Mamy :  Pomóżmy Antosiowi




Wczoraj Antulek miał imieniny. Generalnie nie przywiązujemy wagi do imienin, ale w końcu każda okazja jest dobra żeby zrobić coś fajnego, prawda?
Po południu więc postanowiliśmy odczarować złe doświadczenia z pałacem w Mosznej i wyruszyliśmy na wycieczkę.
Okoliczności bardzo sprzyjające, pogoda dopisała, w czwartek popołudniu jest tam mniej ludnie, sprawdziliśmy że nie była planowana żadna masowa impreza. Więc zapowiadał się fajny czas, mnóstwo otwartej przestrzeni do biegania, fontanna, mostki, wielgachny zamek ( który z historycznego punktu widzenia jest pałacem, ale nie czepiajmy się detali w imieniny). No i tym razem skład osobowy rodziny był pełny, więc i matka spokojniejsza,że Antonio się nie zgubi.

Hania od razu ząrządziła zwiedzanie zamku, jednak etap fascynacji księżniczkami robi swoje. Po wywiadzie w recepcji okazało się, że generalnie nie ma możliwości zwiedzania indywidualnego wnętrz, ale akurat jedna grupa się wysypała i o 18 przewodnik będzie oprowadzał. Do 18 zostało nam 15 minut, więc zakupiliśmy bilet rodzinny i spokojnie czekaliśmy.

To znaczy prawie spokojnie. Na tyle na ile da się poczekać z niespełna trzyletnim bąblem pod pachą. Antoś chciał już i teraz wdrapywać się po schodach, ale udało nam się zapędy eksploratora poskromić do godziny 18. Tyle, że pani przewodnik się spóźniła. No niby nic, 15 minut. Żaden problem. Ale....
Dla Antosia który czekał już dłuższą chwilę to był niemały kawałek czasu. W holu wytwarzyła się jakaś większa grupa emerytów, co jednak zamieszaniem pewnym jest. Antoś po prostu znudzony był komendami " nie wolno", " nie wchodzimy tu", " czekamy" i chciał już pognać przed siebie, przez co chwilkę pokrzyczał.

Nie jakoś wyjątkowo głośno. My wiemy przecież że Antoni może znaaaacznie więcej i głośniej krzyczeć. No ale wydawał z siebie odłosy paszczowe co się ewidentnie nie spodobało pani przewodnik.
Pani przewodnik więc zaleciła nam podanie dziecku smoczka. Zgodnie z prawdą odpowiedzieliśmy, że smoczka nie mamy ale zaraz będzie spokojnie ( wystarczylo ruszyć wreszcie!!!).

Wtedy pani przewodnik wylała z siebie wiadro żółci. Że ona wie że teraz to niepedagogiczne używać smoczka, bo my nowocześni rodzice jesteśmy tak oświeceni, że w ogóle nam się w głowach poprzewracalo i nie umiemy sobie radzić z dzieckiem.

Oho!!!!
Antosiowemu Tacie zaczęła się ruszać szczęka. Wiercenie Antosia ' na barana" nie ułatwiało sprawy, a babsko zamiast nawiajać o historii opolskiego Kopciuszka peroruje pedagogicznie. Podeszłam więc, wyciagnęłam z porfela legitymację Antosia( zresztą pierwszy raz poza autobusami) i powiedziałam , że wprawdzie smoczka nie mamy, ale za to doskonale wiemy jak sobie radzić z naszym niepełnosprawnym dzieckiem i wystarczy by ona zajęła się swoją pracą- oprowadzaniem a natychmiast problem rozwiążemy.

I pani wtedy wniosła się na wyżyny!!! Poinformowała nas że skoro zdecydowaliśmy sie przyprowadzać TAKIE dziecko to powiniśmy zadbać by się należycie zachowywało!!! I że jeśli dziecko będzie wydawało z siebie jakieś dźwięki to nie będzie mogło wejść dalej.

Antosiowy Tata natychmiast wyszedł z holu zamku, z Antosiem rzecz jasna.
Hania w ryk , bo chciała zwiedzać zamek a Tata i Antoś wychodzą. Więc pyta się mnie Hanulek dlaczego oni uciekli. Zgodnie z prawdą odpowiedziałam, że ta pani nie pozwoliła Antosiowi wejść. Hania w ryk podwójny z okrzykiem " to mój braciszek, tez chciał zobaczyc schody!!!!".

Podeszłam więc do pani ktora sprzedawała nam bilety i zażadałam zwrotu pieniędzy za bilet, tłumacząc, że wykupiliśmy bilet rodzinny, pani widziała że jesteśmy z dwójką dzieci, nikt nas nie poinformował że wstęp dzieci tylko w pasach bezpieczeństwa i z taśma klejącą na buzi wobec powyższego, po informacji uzyskanej od pani przewodnik nie ma możliwości na realizację usługi którą wykupiliśmy wobec czego żadamy zwrotu kasy ( całe 25 złotych).

Pani recepcjonistka w szoku, rzuciała do przewodniczki ' no pani Krysiu, bez jaj". A pani Krysia na to odpowiedziała , że nas nie będzie oprowadzała i koniec.

Wypełniłam więc formularz tłumaczący korektę paragonu. Pobrałam dane kontaktowe zwierzchnika pani Krysi oraz poznałam pełne personalia Krystyny. Oraz dostałam gorące przeprosiny.
I co z tego?
Hania płakała bo chciała zobaczyć zamek i przykro jej było z powodu braciszka wykrzykując na cały hol " tak nie wolno!!!!" I skutecznie zagłuszając wykład pani Krysi o genealogi rodu Thiele- Wincler.

Pani recepcjonistka bocznym wejściem wpuściła nas do kawiarni pałacowej i oranżerii by Hania mogła cokolwiek zobaczyć. Jak się wówczas czuł Antoś i Antosiowy Tato nie wiem, spotkaliśmy się w ogrodzie pałacowym po chwili. Antosiowy Tato odpalał wówczas jednego papierosa za drugim a Antoś moczył się w fontannie i nie wyglądał na przejętego sytuacją ( choć z relacji Taty po czasie wynika że jednak kryzys przy schodach był).

Hania pytała dlaczego. Nie potrafiłam jej sensownie odpowiedzieć.
I znów poczułam jest jesteśmy rodziną autystyczną. Nie tylko Antoś w naszej rodzinie ma autyzm, tylko wszyscy , cała czwórka jesteśmy wywaleni poza nawias jakiekolwiek społeczeństwa, systemu. Nie mamy płaszczyzny by możliwie normalnie żyć, nawet jeśli bardzo chcemy. I bynajmniej nie z "winy" Antosia.

Ale potem dzieci zaczęły już biegać po parku, my porozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku że nie. Jednak nie. Bo Antoś nie zachowywał się nadzwyczaj inaczej, jakoś wyjątkowo dziwnie czy uciążliwie. Po prostu, jak każde trzyletnie dziecko zmuszone do długiego czekania lekko protestowało.
Pewnie szybko udało by się ten protest zażegnać gdyby tylko dano nam na to szansę.
Nie dano. Podarowano nam za to serię złotych mądrości oraz niezły cios w głowę.
Poniekąd moja wina. Po ciężką cholerę w ogóle wdawałam się z babsztylem w dyskusję? Po co uprzedziłam ( legitymacją), że Antoś jest dzieckiem wymagającym nieco więcej czasu na aklimatyzację?
Trzeba było stać na stanowisku że mamy bilet i nie zawahamy się go użyć a babsztyla mieć w niskim i głębokim poważaniu.

Tytułem wyjaśnienia. O historii zamku w Mosznej mogę sama opowiadać godzinami, zresztą robiałam to nie raz, przez lata z moimi studentami. W końcu jestem historykiem. Obecność więc pani przewodnik była nam de facto potrzebna jak kwiatek do kożucha. No ale samodzielnie wejść nie mogliśmy ( choć uprawnienia muzealnicze mam). Ale, ale... Doskonale wiem, że płaczące głośno i długo dziecko może przeszkadzać grupie w zwiedzaniu, może zakłócać wykład przewodnika więc gdyby rzeczywiście tak się stało natychmiast wyprowadziłabym familię, aż tak egoistyczna nie jestem. Tyle że...Antoś rozdarł się nim baba cokolwiek na temat zamku powiedziała. Cokolwiek!!! Nie dano nam żadnej , absolutnie żadnej szansy na reakcję od razu stawiając nas do pionu, dziób na kłódkę albo wynocha!!!

Więc ja przepraszam bardzo, ale mam takie zapytanie, po ciężkiego grzyba w ofercie zwiedzania jest bilet rodzinny??? Dlaczego na wstępie, na recepcji nie pada informacja, że dziecko jest za małe i wejść nie może???
Oczywiście takie zapytanie skierowałam już do zwierzchnika ' pani Krysi", zobaczymy jakie będzie oficjalne stanowisko.
Pikanterii całej sprawie nadaje fakt, że na teranie zamku mieści się Centrum Terapii Nerwic. No to jakby kwestię zrozumienia w tymże sanatorium mamy już omówioną...

Autor tekstu : http://antulek.blogspot.com/

Czuję się bezbronna

fot. E. Żłobicka, Kolaż: E. Żłobicka 
   Czuję się jak dziecko, gdy nie pyta się mnie
o zdanie, a decyduje się za mnie.
Czy jako osoba z kręgu łykających tabletkę,
by mój mózg funkcjonował zdrowo, nie mam prawa do własnego zdania tylko właśnie dlatego? Dlaczego nie pyta się mnie o zdanie?
Wykonuję wiele prac z dziedziny artystycznej,
a bez mojej zgody są one  eksponowane. Przecież ze mną można rozmawiać, zezwalam na wiele, ale wydaje mi się,
że kultura i prawo moje wymaga, aby mnie przynajmniej zapytać, czy można to pokazać.
A tu muszę sama upominać się o liczenie się
 z moim zdaniem.
- Jak się czuję?
- Ano czuję się w tym momencie bez wartości, pogłębia się moje poczucie niższości.
Praca nad sobą i osoby, które pomogły mi mieć zdrowe poczucie wartości, wszystko to idzie na marne. Trud, by zdrowo żyć marnuje się. Wydawało mi się, że na tyle jestem aktywna
 i twórcza, by szanować moją pracę, zdolności, potencjał i OSOBĘ. W świetle tego poczucia odechciewa mi się tworzyć.

                                                                                                                             Elżbieta Żłobicka

- Dołączam się do słów Eli - Karolina Fechner






sobota, 8 czerwca 2013

Postaraj się zmienić myślenie...

Wiemy o tym, że na depresję zapadają głównie(?) osoby bardziej wrażliwe, nieśmiałe, osoby które mają niskie i bardzo niskie poczucie własnej wartości,
i często brak pewności siebie.
Ja jestem właśnie osobą z małym poczuciem wartości, i niestety kompletny brak pewności siebie, chociaż ostatnio to się zmienia i jest to całkiem przyjemne.
Karolina poleciła mi książkę, do której na początku podchodziłam sceptycznie, myśląc, że już tyle na ten temat przeczytałam, tyle walki z mojej strony, że już chyba nic nie mogę więcej przeczytać, co byłoby w stanie przemówić, prawdziwie przemówić do mnie, i przede wszystkim abym to zrozumiała- potrafiła odnieść do siebie.
Ale wiem też, że gdybym wzięła książkę do ręki rok temu, w ogóle bym jej wtedy nie skończyła. Myślę, że trzeba w pewnym stopniu już być silniejszym, otwartym, chętnym na przyjęcie takiej pomocy, tak naprawdę na przyjęcie pomocy od samego siebie- czyli właśnie ta otwartość i gotowość na zmiany.
Rok temu byłam w takim stanie, że nie potrafiłam ujrzeć tych rzucanych mi lin ratunkowych- teraz ta książka okazała się znakomicie mocną i silną , wytrzymałą liną, i to taką, która nie rani , a w jasny sposób pomaga. I jest to książka, która za każdym razem gdy do niej wracam, jest dla mnie CELNA.
 Głównie traktuje o uważności, o tym jak nad tym pracować, co może pomóc.
Dla mnie już na początku książki były uderzające zawarte w tabelce myśli , które niestety dominowały w moim sposobie myślenia o mnie i o taczającym mnie świecie. Jednym słowem beznadziejnie.
Po krótkiej refleksji, zdenerwowały mnie, i stwierdziłam, że tak nie myślę, a przynajmniej w kilku punktach, i że to nie możliwe, że tak kiedyś myślałam. Teraz pracuję nad swoimi myślami, nie krytykuję siebie, nie oceniam, a każdą złą myśl, staram się odwracać w drugą stronę, na tę jaśniejszą, na tę zdrowszą, bardziej ... radosną, ciepłą, optymistyczną?
Postarajcie się. wczytajcie się w te punkty, i próbujcie zawsze zmieniać Wasze myślenie.
To pomaga..
Oto jak zmieniam tok myślenia:
1 czuję, że cały świat jest przeciwko mnie/ zamieniam na:
czuję, że to wspaniale, że świat mi pomaga, rozumie, i jest mi przychylny, że mi sprzyja.
postaraj się znaleźć sprawy sytuacje rzeczy, które naprawdę były ku Tobie- znajdziesz je.
2 jestem do niczego/ zamieniam na:
ależ skąd, jestem w sam raz!
3 dlaczego mnie się nigdy nic nie udaje/zamieniam na:
przecież już tak sporo mi się udało, i z pewnością mi się uda.
przypomnij sobie, co w przeszłości Ci się udało, drobne, większe sukcesy, gdy się nad tym zastanowisz, z pewnością takie znajdziesz. pomyśl o tym.
4 nikt mnie nie rozumie/ zamieniam na"
czy na pewno nikt? są osoby które rozumieją, mam przyjaciół, którzy wysłuchają.
poszukaj wyrazów sympatii, zrozumienia i życzliwości wobec siebie- je też na pewno odkryjesz.
5 zawiodłem/zawiodłam/ zamieniam na:
 nie zawiodłam. zrobiłam , postąpiłam najlepiej jak potrafiłam. i  wkrótce zrobię, postąpię jeszcze lepiej.


to nie koniec punktów ujętych w ramce, ale dzisiaj już skończę. napiszę dalsze moje zamiany myśli wkrótce.
mnie to bardzo pomaga. chce się dzielić, tą moją radością, bo naprawdę czuję, że wskazówki w książce, ( ale oczywiście sama książka nie pomogłaby mi, musiałam chcieć, musiałam chodzić do lekarza, przyjmować tabletki) pomagają mi w powrocie na właściwe tory, powiem tak: wyobraźcie sobie bardzo brudną szybę, którą przecieracie, i pod pociągnięciami  ręki, widać coraz więcej tego co za oknem, coraz więcej i wyraźniej. nie mam jeszcze idealnie czystej szyby, moje okno zabrudzone jeszcze jest, ale już widzę... że tam jest łąka...
                                                                                                                         Balonik 

POLECANA KSIĄŻKA : 


 Świadomą drogą przez depresję + CD
Wolność od chronicznego cierpienia

Jon Kabat-Zinn,Mark Williams,John Teasdale,Zindel Segal

Wydawnictwo: Wydawnictwo Czarna Owca

Oprawa: miękka
Ilość stron: 320                                                           

8000 !!! Dziękujemy, że jesteście z nami


sobota, 1 czerwca 2013

Była sobie bajka

fot./kolaż :E. Żłobicka
Za jedną ulicą , drugą, bądź  trzecią, w poniemieckiej kamienicy, na strychu, żyła sobie od trzynastu lat  księżniczka. Tak  przynajmniej o sobie sama mówiła. Przyczyną była mroczna strona jej duszy. Wydawało się, że ograniczają ją ściany, sufit, mózg, zamknięty na kłódkę. Chciała wyjść do ludzi, tylko  nie umiała,  przyczyną  tego było  to, co miała w głowie. Rozmowy z wymyślonymi postaciami i duchami.
Wypełniały ją lęki, strachy i powidoki, zamknięte w odbitych zwierciadłach czasu. Nie mogła  przyglądać się sobie bez trzeźwego spojrzenia, utworzyła wynaturzony obraz świata. 
    

Spowiadała się z coraz  głośniejszej ciszy, z choroby i płaczów. Cierpienie wynosiło do gwiazd, stawała się wtedy przeźroczysta,  pół  po tej i pół po  drugiej stronie życia. Jak kto woli to niech sam sobie dopowie...dlaczego?
Najbardziej wyśmienite towarzystwo, w którym się obracała to cała ptasia „śmietanka” – wróbelki, obcowała też z innymi biesiadnikami , były to gołębie, ale za nimi nie przepadała  chociaż podobno są zwiastunami pokoju. Kiedyś wyczytała, że jako jedyne z ptaków mają pchły. Tymczasem  zamieszkiwały one cały jej strych i podstrysze. Nie lubiła też gawronów  ich czarnego ubioru i żałobnego   rodem z piekła skrzeku. Sympatią jednak darzyła kawki, mawiała, że wyglądają jak przystojniaki ubrane we frak. Dostojnie przechadzają się po trawniku, krok w krok, jak co najmniej ambasador RP na szykownej placówce.
Wolała mimo wszystko swoje wróbelki, uważała się za ich siostrę. Były szare, takie- jak ja – myślała. Szare,  ale piękne, tak niepozorne, a przy tym miały w  swoim pierzastym ciałku tyle sprytu.  Nie była  pewna  czy może tak powiedzieć o sobie. A ich świergot - cudny, że wyobraźnia nie była w stanie pokazać księżniczce czegoś równie pięknego. Całe to rozwrzeszczane i rozćwierkane, radosne towarzystwo wywoływało na jej ustach blady uśmiech, może ślad po nim, wzruszało tak, aż w oczach rosły łzy i staczały na ziemię. Wiatr podnosił z ziemi niebieskie koraliki z drewna i krwawe ochłapy cierpienia.
Aż wczoraj po burzy niebo rozkwitło nie jedną, a dziesięcioma  tęczami, z których jedna nakładała się na następną, jechała wtedy od mamy małym, śmiesznym, kolorowym skuterem. Raptem poczuła na twarzy krople deszczu. Zobaczyła łyskające niebo, z jednej strony szare, z drugiej jasne. Ostatnie kropelki osiadły na rzęsach. To od nich zaczęła się pierwsza, potem druga, trzecia …dziesiąta. Tyle w tym było uśmiechu, co niewinności. Wieczorem słońce zachodziło łuną czerwonego jedwabiu. Powiało lekkością. Zapowiadał się jutro piękny dzień. 
Jeszcze tego samego wieczoru czekał ją koncert na podstryszu. Wróble obsiadły antenę za oknem. Odbywała się tam gra słów i uśmiechów, świergot, żadne tam byle jakie trele.
Królewnie zimą marzły  ręce, palce u nóg i nos. Latem spała całkiem naga, było tak gorąco, że nie można oddychać. Niczym naga Maja pod prześcieradłem cienkim i lekkim  jak tiul. Może to jej ciało szeleściło jedwabiem. Wraz  z ciemnością  przychodziła nieżyjąca sąsiadka. Wychodziła z najodleglejszych kręgów piekła, śniły się duchy i strachy. Niebo pozostawało nieodgadnione. Po strychu rozeszły się pchły, a po głowie wszy.
Ciemność utkana kropkami, niczym odchodami rodem z gawronich gwiazd. Nagle zabolało. Zdarzył się nieodwołalnie cud, ale nikt  nie umiał go rozpoznać. Wielu myślało, że to tylko plamy na słońcu. Obserwowano wzmagające wyładowaniami kłęby gazów. Świat w jednym momencie nie zauważył jak nagle zapanowała ciemność. Zupełnie jak wtedy, kiedy rozdarła się Arka Noego. Wielu, prawie wszyscy, nic nie zauważyli. Cały czas trwało życie; miłość na noże, i ta cierpliwa, zdrady, wierność była mniej widowiskowa . Morderstwa i gwałty, ludzie służący innym ludziom. Piękno i brzydota jedna potrzebna drugiej. Tylko z poddasza upierdliwej księżniczki można było dostrzec światełko w nocy. Prześwietlało ono niczym dawna klisza fotograficzna  świat. Wiedziała, że jest ocalony. Rzeki wróciły tam gdzie były wcześniej.

                                                                                                         Ewa Kaca