Wychowali się w pewnej rodzinie w dużym mieście, wydawałoby się, że jest wszystko w porządku. Rodzice oboje pracowali, choć były to czasy komuny i braku wszystkiego, nie powodziło im się źle. Na święta były pomarańcze i banany, gumy donaldy, a i mięsa nie brakowało. Częste spotkania rodzinne, imprezy, było wesoło... Dzieciom nie wolno było absolutnie nic brać ze stołu gdy byli goście, musiały siedzieć i zajmować się sobą, w swoim pokoju. Nie wolno im było rozmawiać z dorosłymi, ani się wtrącać, ani wyrażać swoich uczuć. Rodzic (dorosły) zawsze miał rację. Między rodzicami dochodziło do awantur, często kończyło się zwyczajną bijatyką połamanymi nosami, rekami, żebrami, pogotowiem. Alkohol. Ojciec pracował na trzy zmiany, po pracy jechał budować dom, dzieci nie widziały go nieraz kilka tygodni. Matka, pracowała w kuchni, dźwigała gary na 50 kg ziemniaków, myła je na mrozie itd... ciężka praca. Nie wolno było jej się spóźnić nawet 15 minut do domu, bo już była awantura.Gdy ojciec spał , dzieci musiały cichutko siedzieć. Albo całymi dnia na dworze spędzały czas, żeby rodzicom nie przeszkadzać. I strach... co zastaną w domu po szkole, czy mama znowu pobita, czy ojciec znowu wkurzony, i czy za coś się znowu nie oberwie.Żadnego wsparcia, żadnej obrony w razie problemów w szkole. Poza tym ta liberalność... macie rozum, wiecie jak żyć... gdy przychodziły dzieci po poradę do rodziców, słyszeli, nie użalaj się, nie dasz sobie rady, Ty, nigdy! itd, itp, i wieczny strach , znowu się biją...żadnej pochwały , mijały lata , żadnych uczuć , żadnego wsparcia, psychiczny terror, i fizyczny, na matce. Klimat strachu, braku poczucia bezpieczeństwa, żadnej stabilności, żadnych granic, a gdy dziecko nawaliło, popełniło błąd, narozrabiało... ty bęcwale, ty gówniarzu, etc... Dzieci dorosły, mają problem z pracą z ludźmi starszymi od siebie, każdą sympatię, okazaną czułość odbierają jako coś osobistego, myślą, że ten ktoś ich kocha, szukają kogoś kto im powie jak żyć.Okazało sie, że nie radzą sobie sami, nie nauczeni zostali samodzielności, wystraszeni, nieufni a jednocześnie naiwni. Potrzebujący chorobliwie akceptacji, miłości. Ona, córka, szukała w dojrzałych mężczyznach wsparcia, dawała się oszukiwać, naiwnie wierząc, że znajdzie szczęście. On...syn nie potrafił, dać swojej narzeczonej oparcia jakiego oczekiwała, nie potrafił pracować, bał się wszystkiego i wszystkich. Od 10 lat nie pracuje. Coś wącha, coś bierze. tydzień śpi, potem tydzień bez snu jest na tak zwanym chodzie. Naprawia kolegom w garażu auta za marne grosze. Popada w coraz większą depresje. beznadziejność. nie widzi sensu wżyciu. Ojciec wyzywa od szubrawców, od ... wszystkiego co najgorsze. bo przecież kto to widział, żeby człowiek trzydziestoparoletni nie pracował, nie dawał rady, zamykał się w sobie. Syn, nadal śpi...Ona, córka, miała trochę więcej szczęścia. spotkała w życiu ludzi, dzięki którym zdała maturę, którzy byli przy niej, i wspierali, nawet gdy za pierwszym razem oblała. pomagali znaleźć pracę, wsparli emocjonalnie w różnych sytuacjach. Lecz potrzeba akceptacji i poczucia własnej wartości daje o sobie znać do dzisiaj. depresje reakcyjne, brak energi życiowej, nieumiejętność radzenia sobie ze stresem, i poczucie winy, że sie jest niedobrym dzieckiem, pokutuje. Mieszkanie z toksycznymi rodzicami, nigdy nie pomoże przecież w powstaniu na własne nogi. Koło się zamyka. I syn i córka, nie umieją żyć poza domem, rodzinnym, ale w nim też nie. Panuje tam nienawiść, agresja, depresyjne stany dorosłych już dzieci, wzajemne wyrzuty, brak szacunku, ... jak im pomóc? Cóż z tego, że ja sama zdaję sobie sprawę z tych mechanizmów, z tych uzależnień, braku odporności, i że wiem, czego potrzeba tym dorosłym dzieciom, skoro nie jestem w stanie im pomóc? Syn jeśli nie dostanie pomocy miłości, wsparcia, stoczy się. Córka? walczy wciąż, ale resztkami sił. Skąd czerpać siłę? Jak im pomóc?
Dało mi to duzo do zrozumieniaaaaa dziekuje
OdpowiedzUsuń