poniedziałek, 11 marca 2013

Balonik do żerdzi przywiązany, wiatrem mocno targany

Pierwszy mail, który otrzymaliśmy od naszej czytelniczki :) Zachęcamy Was abyście przesyłali nam swoje historię, przemyślenia, refleksję ...


    Data rozpoczęcia mojej choroby nie pokrywa się zupełnie z datą, kiedy sięgnęłam " dna" i resztkami sił poszłam do lekarza. Przez okres kilku lat, dośc regularnie wydarzały się w moim życiu bardzo trudne, dramatyczne i tragiczne zdarzenia, a ponieważ zawsze byłam tą silną, nie wolno było mi pokazywać słabości. Twardo podnościć głowę do góry, zęby zacisnąć, pierś do przodu i ... życie toczy się dalej. Kiedy po urlopie wychowawczym wróciłam do pracy na pełny etat do korporacji, zaczęły się prawdziwe problemy mojego zdrowia psychicznego.        Notoryczne przemęczenie, nieumiejętność odpoczywania, gdy odpoczywałam to się męczyłam, brak snu, tempo życia, w pracy i poza pracą, nadchodzące weekendy straszyły ilością obowiązków do zrobienia, między czasie kolejne tragedie rodzinne, brak wsparcia, ale chyba bardziej brak zrozumienia dla mojej zwykłej słabości i słów, pomóż mi, doprowadzały z wolna i niespiesznie, jak zakradający się lis, doprowadzały do obłędu, do zasypiania na jawie,i zaczęłam popełniać błędy w pracy, brak koncentracji, brak decyzyjności, wieczny smutek, nienawiść z rana-że oto znowu trzeba tam iść, wstać, znowu trzeba coś zrobić, następnie, brak sił do zajmowania się domem, rodzina, sobą... w końcu ucieczka w ... błędne życiowe decyzje, które wydawało mi się, że mnie wyciągną z mojego tak trudnego i smutnego życia, aż w końcu wszystko pękło. Straciłam rodzinę, pieniądze, możliwość realnej oceny sytuacji, spazmatyczny płacz, nienawiść do siebie, wmówiłam sobie że to wszystko moja wina, że nie powinnam żyć, że jestem utrapieniem dla wszystkich...i ten wszechobecny brak sił, ciemno w okół, bezsilność wobec własnego ciała, myśli, woli.
Poszłam resztką sił do lekarza. Pierwsza diagnoza? Kryzys wieku średniego. Po kilku spotkaniach zrezygnowałam, pytania stawiane przez lekarza potrafiłam sama sobie zadać, potrzebowałam pomocy, bo nie wiedziałam, co się  ze mną dzieje. Pogrążałam się, spadłam coraz bardziej, a znikąd pomocy- weź się w garść...
  Zmieniłam lekarza, dostałam recepty, wiarę , że tak bywa i że jestem wciąż normalna, wsparcie, uśmiech i serdeczność. Teraz po prawie 9 miesiącach brania lekarstw, nastrój wrócił, potrafię powiedzieć, że jestem w dobrej formie, wzięłam się za swoje sprawy, za naprawianie tego, co zepsułam, nie będąc sobą, tak to teraz widzę, że nie byłam to ja.
  Pomimo lepszego nastroju, i realnego patrzenia na świat, wciąż czuję się jak ten balonik, niby przywiązana, czyli pewna, bezpieczna, a jednak silniejsze podmuchy targają, i często powodują, że znowu schodzę na dół.     Cieszę się drobnostkami, zajmuję się tak zwanymi małymi krokami, ale lęk, strach przed nawrotem tego strasznego poczucia że nie masz siły, że już masz dość...
Powoli zmieniam życie, wiele zrozumiałam, wiele wybaczyłam, i o wiele wybaczenia muszę prosić. Dziękuję losowi? mojej chorobie? że pozwoliła mi na tyle zachorować abym mogła jeszcze sama o siebie zadbać, że zdobyłąm sie na krok który spowodował powrót do rzeczywistośći. 
  Dla mnie, jest to przeżycie jedno z gorszych, dlaczego? Własnie dlatego, że depresja nie ma zrozumienia, nie ma akceptacji, nikt tego nie słucha, nikt Ciebie nie słucha, a czasem może być za późno, i nawet w bezwietrzną pogodę, balonik na nitce wyprostowany, dumny w pionie... może pęknąć od zwykłej igiełki sosnowej...i ja tak się wciąż czuję...

                                                                                                                            Balonik


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

To nie cenzura, ale ochrona przed Hejterami.
Komentarz widoczny po zatwierdzeniu :)