poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Czym różni się nerwica od innych zaburzeń psychicznych?



Nerwica jest to zaburzenie psychiczne, którego istnienia nie można wytłumaczyć przez jakiekolwiek zmiany organiczne. Przez cały okres choroby pacjent w pełni zdaje sobie sprawę, w odróżnieniu od innych chorób psychicznych, z własnej choroby i w pełni może odróżnić to co realne od swoich chorobowych doświadczeń. Zachowanie osoby chorej na nerwice może być przy tym znacznie odbiegające od normalnego, jednak nie wykracza poza przyjęte normy społeczne. Zazwyczaj u pacjenta chorego na nerwicę występuje silny lęk, histeria, fobie, objawy obsesyjne i kompulsywne oraz depresja.

Osoby cierpiące na różnego rodzaju fobie w ramach nerwicy w pełni zdają sobie sprawę z irracjonalności swoich zachowań. Podobnie jest z osobami cierpiącymi na zaburzenie kompulsywne, czyli przymus wykonywania pewnych czynność lub mających natrętne myśli. Mimo posiadania świadomości, że pewne zachowanie nie ma uzasadnienia, to niewykonanie tej czynności wiąże się z tak silnym lękiem, że dana osoba jest zmuszona zachować się w dany sposób.

Czym wyróżnia się nerwica na tle innych problemów psychiki takich jak depresja, szok pourazowy? Na te pytanie odpowie profesor Jerzy Aleksandrowicz.



poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Chciałoby Się Zwariować


    Przytłoczona codziennością mam ochotę uciec gdzieś daleko. Wyjechać nad morze, w góry, skryć się w mysiej norze, byleby mieć spokój i wytchnienie.
Albo uciec w chorobę. W chorobie jest tak, że nie myśli się o problemach, jest się w nadmiarze szczęśliwym
i niczym się nie przejmuje. Wszystko wydaje się piękne
 i nierealne, przez co fascynujące. Szczęście jakie wtedy ogarnia człowieka jest kosmiczne. A tymczasem rzeczywistość nawarstwia się i z problemów rośnie potężna góra. I teraz nie wiem co jest lepsze.
 Stan zdrowego podejścia do rzeczywistości z pewnością jest lepszy, chociaż problemy się piętrzą niebotycznie.
 Nie mam swojego miejsca, ciasno w domu, brak pieniędzy, ale jakoś się plecie. Tylko cierpię na brak odosobnienia. Potrzebuję samotności do której tak przywykłam. Potrzebuję własnej przestrzeni i obszaru ,
w którym pobyłabym trochę sama ze sobą. Nie mam czasu na nic. Zajęta domem i pracą, wnuczką
 i problemami córki, problemami syna, gubię się nieco
 w tej rzeczywistości.
 I tak właśnie w najbliższym czasie ucieknę gdzieś daleko. Bodaj spacer samotny. Mam ogromną potrzebę zrobienia czegoś dla siebie. Już minął ten czas, kiedy poświęcałam się dla innych i robiłam wszystko, by się podobać. Spełniałam zachcianki innych, nie myśląc o sobie. I teraz właśnie nauczona doświadczeniem, zrobię tak, by mieć czas dla siebie. Ale potrzeba poświęcania się dla innych w sposób całkowity jest tak silna, że ciągnie się za mną, mimo świadomości, że trzeba myśleć o sobie. Przełamanie tego jest trudne, i okazuje się, że jest to mój odwieczny problem.
 Z czego to wynika? Z niskiej samooceny czy chęci podobania się innym? Nie potrzebuję się podobać na siłę. Potrzebuję czasu dla siebie i odrobiny samotności, własnej przestrzeni.

                                                                                                                             Belka
P.S  Mogła bym również pod tym się podpisać 
                                                                  Karolina



piątek, 19 kwietnia 2013

Konsekwencje dla dzieci rodziców alkoholików

Enklawa Samotności

fot.K.Fechner

 Gdy zapadł zmrok, wyszłam ze swojej kryjówki. Las szumiał niespokojnie , ptaki ucichły, w oddali usłyszałam
ryk jelenia. Poczułam niepokój chwilowy.
 Zdana na łaskę i niełaskę natury. Co mogę zrobić o zmroku. Moja kryjówka jest z dala od świata, a jednak muszę wyruszyć do domu. Schowana przez kilka miesięcy
 w swojej enklawie, zapomniałam czym jest Świat.
Co mnie tam czeka, czy muszę tam wracać?
 Jest mi dobrze w mojej kryjówce. Boso mogę chodzić i nikogo to nie dziwi, nikogo, bo nikogo wokół mnie nie ma. Ja tak bardzo lubię chodzić boso, czuć trawę pod stopami i kamienie.Nie muszę się wstydzić bo moja kryjówka daje mi schronienie o jakim światu się nie śniło. Czuję oddech lasu, czuję powiew wiatru, czuję słońce palące, i wilgoć w powietrzu. Czy muszę wracać? Nie mam butów , pójdę boso, wezmę tylko swój tobołek i ziaren garść, abym mogła się nasycić jadłem.
Czas w drogę, czas...
i Wyruszam tam, przed siebie... w dal, gdzie świat...
Świat drogi przede mną...czuję jak kamienie gniotą mnie w stopy, jak patyczki spadłe z drzew nadeptuję, gdzie nie gdzie wilgoć ziemi czuję i podążam tak wciąż i przed siebie. W oddali widać już miasta światła. Dziwny blask nie taki jak gwiazd na niebie, nie jak blask księżyca... Tam jest życie , może tam odnajdę, to czego szukam. Zostawiłam kryjówkę swoją, zostawiłam i idę tam gdzie czekają.
Podążam przez miasto ze swoim tobołkiem prosto do drzwi domu, dawniej mojego, staję przed drzwiami, boso...nikt nie otwiera...nikt... Jak myślałam, że ktoś czeka na mnie to się myliłam. Odchodzę, wracam...otwierają się drzwi...zaspana twarz, ziewająca mojego męża ...czyżby byłego?
- Aaaa... wróciłaś? Po co?Dzieci już zapomniały o Tobie...
Zdziwiłam się... drzwi pomyliłam...
- Przepraszam, pomyliłam drzwi... tyle miesięcy w odosobnieniu, że po prostu zapomniałam gdzie jest mój dom- uśmiechnęłam się nieśmiało, zażenowana.
- Nie pomyliłaś drzwi, przyszłaś do domu, ale to nie jest już Twój dom. Nikt Cię tu nie chce.
- Dlaczego?
- Idź stąd... Niech dzieci nie wiedzą, że byłaś. Będę je chronił przed wariatką co to las wybrała- popatrzył na mnie z pogardą i rzucił mi w twarz- i boso chodzi. Wariatka- cedził przez zęby...
Nie wiedziałam co robić, zupełnie z sił opadłam, bezradna stałam, miękkość ciała poczułam. Odwróciłam się i odeszłam...
fot.K.Fechner
Nie wiem kiedy znalazłam się w parku na ławeczce. Usłyszałam śpiew ptasi, radosny
 i dający optymizm, jednakże ja siedziałam na ławeczce i patrzyłam na swoje stopy. Nic w nich nie potrafiłam dojrzeć, patrzyłam i patrzyłam. Miałam dzieci, męża miałam. Teraz nie mam już nic, kompletnie nic... co robić? co?
Patrzę na swoje stopy zobaczyłam nagle nie dziesięć palców, a dwadzieścia...
-Ja mam tyle palców, mam już wizje czy jakie licho?
Patrzę dłużej a te dwadzieścia palców staje obok mnie... cała postać siada obok mnie... To jakiś bosy, taki jak ja zgubił się w gąszczu miasta...

                                                                                                                                     
Belka


środa, 17 kwietnia 2013

Przesilenie Wiosenne ...


Apatia, ospałość, osłabiona odporność.
Mogą to być sygnały, że zbliża się tak zwane przesilenie wiosenne.
Przesilenie wiosenne, jako efekt długotrwałego przemęczenia, zaczyna się bardzo niepozornie. Do osłabienia organizmu bardzo często prowadzą: stres, negatywne emocje oraz brak niezbędnych substancji odżywczych,a także długotrwały brak słońca, może wzmóc jeszcze bardziej odczuwalne zmiany przejściowe.
 Jak sobie radzić z przesileniem wiosennym?
Gdy zaczyna się robić cieplej…
Kiedy kończy się zima, większość z nas ma nadzieję, że wszystkie dolegliwości zdrowotne miną. Idzie wiosna więc będzie nam coraz lepiej… A tu niemiła niespodzianka. Co zrobić gdy wczesną wiosną zamiast zastrzyku energii przychodzi do nas zmęczenie?

 Wniosek nasuwa się jeden: odpoczynek jest tak samo ważny jak odpowiednia dieta. Regeneracja organizmu, a także dostarczenie mu odpowiednich substancji odżywczych, to podstawa dobrej kondycji fizycznej i psychicznej!

Chociaż na naszej szerokości geograficznej jest ono powszechną dolegliwością (dotyka ona 50-60proc. mieszkańców Europy) nie było jak dotąd dokładnie wiadomo, dlaczego przy podwyższonej temperaturze i zwiększonej dawce słońca tak łatwo tracimy siły. Z najnowszych badań wynika, że w stan wiosennego zmęczenia wprawia nas… nazywana „hormonem szczęścia” serotonina.
- Przestawienie się z okresu zimowego na wiosenny to ogromny wysiłek dla organizmu – mówi prof. Jacek Przybylski, fizjolog z Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Kiedy wydłuża się dzień dochodzi do przestrojenia hormonalnego w mózgu. Wyhamowaniu ulega wytwarzana w ciemności melatonina (hormon snu), wzmaga się natomiast produkcja serotoniny.
Do tej pory ten hormon kojarzono wyłącznie z doskonałym samopoczuciem, radością.

To właśnie serotonina odpowiada m.in. za przyjemność z seksu czy jedzenia. Wytwarzana w ruchu daje napęd sportowcom. Z kolei zaburzenie w jej wytwarzaniu są jedną z przyczyn depresji. Hormon szczęścia okazuje się jednak mieć swoją ciemną stronę – kiedy poziom serotoniny przekroczy w mózgu pewien poziom, zaczyna ona wywoływać zmęczenie, wynika z badań prof. Jeana- Francoisa Perriera z Uniwersytetu w Kopenhadze (wyniki opublikowano w najnowszym numerze pisma PNAS).
Duński naukowiec doszedł do tego wniosku, badając sportowców. Serotonina działa jak doping, jednakże produkowana przez mózg w dużych ilościach staje się hamulcem, dowodzi Perrier. Nadmiar hormonu szczęścia powoduje bowiem tzw. zmęczenie centralne, które nawet maratończyka może powalić z nóg. To taki rodzaj zmęczenia, który nie osłabia fizycznie – zaburzenia pojawiają się w całym układzie nerwowym. Do sprawnie pracujących mięśni mózg wysyła wtedy informację, że organizm natychmiast potrzebuje odpoczynku. Sygnał może być na tyle silny, że amator ruchu (albo nawet wytrenowany sportowiec) natychmiast przystaje, albo nawet pada.

Takie zmęczenie centralne jest też przyczyną złego samopoczucia na wiosnę. Kiedy wydłuża się dzień, w mózgu pojawia się nadmiar serotoniny. Wówczas hormon ten nie tylko daje nam wiele radości, ale też odbiera siły.

Przesilenie po zimie, żartobliwie nazywane „kacem wiosennym” to stan, który po prostu trzeba przeczekać. Czas jest jedynym lekarstwem – po kilku tygodniach poziom serotoniny wyrównuje się,
a my odzyskujemy siły. Ważne jest jednak, aby w okresie osłabienie nadmiernie nie forsować organizmu. Jeśli więc samopoczucie nam nie dopisuje, nie pracujmy po nocach (siedząc długo przy zapalonym świetle, jeszcze bardziej wydłużamy i tak długi już dzień), nie narzucajmy sobie zbyt dużego tempa na pierwszych ćwiczeniach po zimie (przy zmęczeniu centralnym i tak nie da się „rozruszać” opornych mięśni).

Warto za to chodzić na spacery - dotleniony organizm lepiej znosi zmiany metaboliczne
i hormonalne, do jakich dochodzi wiosną. Odpowiednia dawka ruchu wzmacnia też odporność, która w okresie przesilenia także spada (stąd wiosenne infekcje, opryszczki czy anginy). Bogatą w warzywa i owoce dietą – jak od kilku lat przekonują lekarze – też można nieco złagodzić przykre objawy wiosennego zmęczenia. Nie łudźmy się jednak – cudów ona nie zdziała.





Czy doznaję przesilenia wiosennego?
Objawy przesilenia to:

  • alergie,
  • zmniejszony apetyt,
  • uczucie niepokoju i/lub depresje,
  • problemy z żołądkiem, 
  • zawroty i/lub bóle głowy,
  • niezbyt klarowne myślenie,
  • zwiększone pragnienie,
  • podirytowanie,
  • obniżona temperatura,
  • utraty pamięci i/lub słaba koncentracja,
  • nocne pocenie się,
  • zaczerwienienia skóry,
  • obolałe gardło,
  • zaburzenia widzenia,
  • powiększone węzły chłonne,
  • podrażnienia przy wypróżnianiu się,
  • wrażliwość na zimno i/lub bóle stawów.


Czasem winna psyche
A co jeżeli problem zmęczenia leży w tobie: po prostu nic ci się nie chce? Pamiętaj wtedy o jednym: w zdrowym ciele zdrowy duch! Nasza psychika sprawnie funkcjonuje, kiedy organizm jest zdrowy. Warto zatem mieć na uwadze to, że samopoczucie jest często jedyną informacją jaką przekazuje chory już organizm. Jeśli więc czujesz się dużo gorzej niż zwykle, nic ci się nie chce, nie możesz się nad niczym skoncentrować to znak, żeby sprawdzić stan swojego zdrowia.
Są już dostępne nowoczesne metody diagnostyczne, takie jak np. test obciążeń, które pozwalają zbadać organizm człowieka pod kątem przyczyn dolegliwości, bez żadnej ingerencji w organizm. Dzięki testowi można określić co jest przyczyną przesilenia i objawów z nim powiązanych.








1.Tekst Źródłowy
2. Tekst Źródłowy

środa, 10 kwietnia 2013

Słoneczny dzień


Witajcie:)
są w życiu każdego człowieka, ale i w życiu każdego chorego, dni, kiedy czuje się lepiej, w pełni sił, uśmiecha się, i dzień może zaliczyć do udanych,
walkę z chorobą przynajmniej tego jednego dnia, może uważać za wygraną.
Tak się dzisiaj czuję.
Po ostatnich wydarzeniach, o których pisałam, że mnie mocno wybiły z mojej własnej orbity, które sprawiły, że poczułam się jak szmaciana lalka, najpierw usiłowałam odzyskać spokój, a teraz , dzisiaj odzyskuję siły i radość
 z wykonywanych prostych czynności w domu- jestem zupełnie sama:)
Dzisiaj wstałam wcześniej niż zwykle , aby uniknąć ewentualnych nerwów przy wychodzeniu do przedszkola, spokojnie mogłam zjeść śniadanie i wypić kawę- bezkofeinowa. Po powrocie z przedszkola, zaplanowałam sobie
co mam zrobić, nie planowałam dużo, aby ogrom rzeczy do zrobienia nie przytłoczył już na samym początku. Sprawdziło się.
Teraz wezmę się za kolejne rzeczy, też drobne, ale przyjemne.
 Dostałam uroczą sadzonkę, którą muszę wsadzić do ogrodu, latem pięknie zakwitnie białymi drobnymi kwiatami.

Uporządkowałam najbliższe otoczenie, tak aby było mi przyjemnie pisać- do Was :)
Wasze słowa w odpowiedziach na mój post, oraz mail, który dostałam, spowodowały że uwierzyłam, że będzie lepiej, że siła tkwi we mnie i moich poczynaniach.
I zdałam sobie dzisiaj rano sprawę, że o ile sytuacje jeszcze potrafią mnie położyć do łóżka, i silnie wpływają na mój stan psychiczny, to jednak wychodzę z tego szybciej, niż kiedyś. Więc jest postęp. Dzisiaj się uśmiecham, słońce zagląda nieśmiało przez okna, i ogrzewa moje rośliny, przyjemnie budząc je do życia :)
Mam w sobie spokój, pewne opanowanie, i panuję nad złymi myślami. Życzę wszystkim chorującym, aby mieli jak najwięcej takich dni, jak światełka, rozjaśniających umysł, i dające siłę, na kolejne godziny, dni, a może i miesiące?
                                                                                                         Pozdrawiam
                                                                                                                                 Balonik



wtorek, 9 kwietnia 2013

6000!!!

Serdecznie Dziękujemy naszym czytelnikom :) 
Wielki ukłon w waszą stronę :) 
Piszcie do nas. Dostajemy coraz więcej e - maili jeśli tylko zechcecie będziemy wasze teksty publikować na naszym Blogu zachowując anonimowość lub pełną jawność decyzja należy do Was,
Czekamy :) 






poniedziałek, 8 kwietnia 2013

Depresja a stres


Chcę być sama...


 Jestem realna, autonomiczna, zdrowa tylko wtedy, gdy jestem sama.Tylko wtedy, gdy jestem zmuszona do angażowania samej siebie do opieki i dbania o samą siebie. Chyba tylko w taki sposób zaczęłam wychodzić bardzo powoli i mozolnie z choroby.

    W pewnym momencie gdy życie zaczęło przerastać, zmęczenie nie opuszczało,  nawet na minutę, starałam się "zepchnąć"- wręcz błagałam- opiekę nade mną  na kogoś innego- na męża. Przestawałam być samodzielna , autonomiczna, byłam zagubiona, słaba, pogrążona, oczekiwałam, że inni mi pomogą, wyciągną rękę, zrobią coś, co jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zabierze ode mnie bezsilność i przeraźliwy smutek.
To był pierwszy tak poważny rzut choroby.
 Czy miałam prawo oczekiwać wsparcia? Pomocy? Czy to moje wewnętrzne nieporadne dziecko, które ujawniło się w obliczu trudnych, dramatycznych przeżyć, miało prawo się ujawnić? Zdusić dorosłość, autonomię,
 pewność i wiarę w siebie?
To jak pokazanie słabości...ucieczka...wygodnictwo...
Strach przed powrotem do męża, do życia sprzed choroby wiąże się z osłabieniem ... własnego zdania? przymusem podporządkowania się?
sama nie wiem, jak to nazwać. znowu poddam się tym pokładom wiary, że on będzie potrafił pomóc, poradzi sobie, że ochronni...łatwiej wtedy popaść w ... stan depresji i schować się w sobie... czy to tak właśnie działa?
Dopóki jestem sama, uczę się liczyć na siebie, wierzyć sobie, słuchać siebie.
 Czy to oddala od innych, od szczęśliwego życia? Tak wygląda moja depresja?
 Pomagaj, ale nie zbliżaj się zanadto, bądź obok, ale nie ingeruj, nie krytykuj, nie wpływaj, nie rozliczaj. Nawet teraz mam wrażenie, że się pogubiłam, że mam kłopot z uważnością, abym mogła ją odzyskać, ustalić własną równowagę, potrzebuję ciszy i spokoju, wyizolowania od cudzych wpływów, cudzych problemów, potrzebuję ciszy, spokoju radości, i zapomnieć o jakiejkolwiek presji, presja, mnie wyniszcza i niemal zabija umysł, wypala, jak papieros dziury w tapczanie...
Mój stan mogę teraz tak opisać- idę  szlakiem w górach,  nie chcę, nie potrzebuję nikogo obok,
z nikim nie chcę dzielić tej wędrówki, bo każde słowo, każdy krok innej osoby,zgrzyt buta o kamień,
 każde kaszlnięcie, uśmiech,  wdzierają się między mnie a to co otacza, odbiera możliwość chłonięcia każdym zmysłem siebie w tym co otacza, tak silna jest potrzeba zakorzenienia, przywiązania, skupienia, bycia w sobie, ze sobą. Czy do powrotu do równowagi potrzebna jest samotność? im więcej ludzi wokół  tym ja jestem w większym chaosie, im bardziej jestem sama,
tym bardziej, jestem bliska równowagi... im więcej ciszy i spokoju wokół mnie, tym łatwiej mi jest coś zrobić, zaplanować, podziałać, zapanować nad zbliżającymi się emocjami, nie daję rady z jakąkolwiek presją, każdy coś ode mnie chce, oczekuje, wymaga, nie daję rady być z ludźmi, wołam, że chcę być sama, dajcie mi spokój.
A z drugiej strony, ... ratujcie, pomóżcie, nie do końca wiem co się ze mną dzieje, chcę spokoju
i ciszy...chcę płakać, wypłakać się, uwolnić to co złe we mnie, zabierzcie mi to!
                                                                                                                                     Balonik

P.S. dzisiaj upadłam, depresja a właściwie drobna niemiła sytuacja  rzuciła mną jak szmacianą lalką o ścianę, boli, trzęsę się z płaczu, i słabnę, bo nie radzę sobie z prostymi sprawami, nie obroniłam się przed czyimś chamstwem, czyjąś zwykłą podłością. I gotowe. Z balonika powietrze schodzi, balonik spada.Chcę być sama.


niedziela, 7 kwietnia 2013

Choroba psychiczna- Przekleństwo czy błogosławieństwo?



Nie jest łatwo żyć z chorobą psychiczną. Gdy choroba jest uśpiona i normalnie się funkcjonuje to wszystko jest dobrze. Swoją nadwrażliwość na życie można kierunkować w dobrą stronę.
Ja zwracam uwagę na pewne sprawy w sposób bardziej ostry. Na przykład, nie jest mi obca empatia i bardzo przeżywam gdy ktoś z bliskich lub znajomych zachoruje, lub też ma jakieś trudności.
 Przeżywam to bardzo intensywnie i muszę się chronić, by nie przeżywać zbyt mocno. Ciągle dbam o racjonalne myślenie, logiczne i staram się kontrolować swoje stany. Nie uciekam jednak od problemów, rozwiązuję je i to mi daje siłę i zdrowie. Każda załatwiona pozytywnie sprawa to krok do przodu i powód do zadowolenia. Jestem zdana na własne siły i sama muszę dbać o dobrą kondycję. W ostatnim czasie nawiązałam bliższy kontakt z siostrą, a ponieważ mieszka ona kawałek od Opola, to kontaktujemy się telefonicznie. Tak do końca nie jestem sama. Gdy nachodzą mnie nie racjonalne wątpliwości, ona wraz z szwagrem rozwiewają je. Dobrze jest mieć przynajmniej kontakt telefoniczny z kimś, kto myśli zdrowo rozsądkowo.
 Gorzej jest gdy zatraca się kontakt z rzeczywistością i utożsamia się z wyobraźnią zbyt mocno,
gdy pochłania osobę chorą wizja i wytwory umysłu. A jeszcze gorzej jest, gdy jest się samemu. Wówczas chodzi się bez celu, cel jest wiadomy tylko osobie chorej. Gubi się tożsamość i poczucie rzeczywistości. Kto wówczas może pomóc? Jeśli się ma kochającą rodzinę to super, ale najczęściej osoby chore psychicznie są zdane na siebie. No, może nie zawsze. Ja jestem sama, ale też nie tak do końca. Dlatego trzeba dbać o to, by stan zdrowia był jak najlepszy i mając świadomość choroby, należy zadbać, by mieć kogoś kto zadba o nas w stanie choroby. Autorytet, którego się posłucha mimo nawrotu choroby.
Czy to jest przekleństwo być chorym psychicznie? Moim zdaniem jest to choroba jak każda inna i dobrze by było, gdyby większość tak to rozumiała. Ja nie widzę w tym przekleństwa, może dlatego, że dobrze się czuję i radzę sobie sama z chorobą. Przekleństwem jest wtedy, gdy nie ma nikogo wokół nas, kto by nam pomógł w krytycznej chwili. Przekleństwem jest to, że nie wszyscy rozumieją osoby chore i nie rozumieją, że takie osoby nie są niebezpieczne tylko chore. Oczywiście pod wpływem choroby robi się rzeczy irracjonalne, które dla osób trzecich są niezrozumiałe, dlatego występuje lęk przed takimi osobami. Chyba też jest też coś takiego:
 “O, wariatka. Zbzikowała”
Ale też można spojrzeć na chorobę trochę inaczej: potraktować ją jak każdą inną chorobę i mieć w świadomości, że ta choroba dotyka osoby nadwrażliwe. Trzeba jednak pamiętać o swojej nadwrażliwości i chronić się przed naporem trudności życiowych. Osoba nadwrażliwa powinna mieć wsparcie, a niestety często takie osoby są zdane na siebie i dźwigają na swoich barkach więcej, niż udźwignąć potrafią. Nie preferuję tu chorób psychicznych, zastanawiam się jedynie jak funkcjonować racjonalnie i próbuję zrozumieć osoby, które ta choroba dotknęła. W młodości byłam zdrowa, jednakże nadwrażliwa. Nie posiadałam świadomości samej siebie i brałam na siebie więcej niż moja psychika potrafiła udźwignąć. Uwikłana w związki zależne emocjonalnie, uwikłana w szantaż emocjonalny, psychiczny, nie wytrzymałam tego naporu. To ja przypłaciłam to zdrowiem. Dzisiaj stronię od takich związków bo zależy mi na tym, by czuć się dobrze i funkcjonować zdrowo. Już czasu nie wrócę, ale mogę działać na bieżąco i dbać o samą siebie.
Można też na chorobę psychiczną spojrzeć w ten sposób: Ona wyzwala w nas różne zdolności
 i będąc podleczonym, można zdrowo podejść do swoich umiejętności. Wykorzystać swoją wrażliwość twórczo i ukierunkować ją w stronę swoich zdolności. Czemu nie? Wielu twórców, artystów było dotkniętych chorobą. Tworzyli arcydzieła, dzisiaj uznawane za wyjątkowe. Ty, jeśli odkryjesz w sobie taką moc tworzenia- twórz, bo to daje szansę na zdrowie. Na spełnienie.
 Czasami nie śnimy nawet o tym, co potrafimy. Osoby chore są słabe a jednocześnie silne, bo tylko osoba silna może dźwigać na swoich barkach “szaleństwo”.

                                                                                                                           Belka





sobota, 6 kwietnia 2013

„Przekraczajmy Mury”

fot. E. Żłobicka 
 Są ludzie, którzy nie chcą mówić. Są ludzie, 
o których nie można pisać. Głęboko zranieni, boleśni w wydarzenia chowają w sobie głęboką ranę i z nią pozostają sami. Nie mówią. Boją się zaufać. Żyją swoją tragiczną prawdą i jedynie bronią dostępu do siebie, nastawieni na obronę, boją się ataku. Stawiają mur wokół siebie 
i pielęgnują swój ogródek dla siebie samych. Można tylko popatrzeć z daleka i podziwiać ten ogród, ale tylko tyle ile sami chcą pokazać. 
Ale pokazują liść, gałązkę. Mur jest wysoki. Przywodzi mi to na myśl bajkę „Śpiąca Królewna”. Nie ze względu na bohaterkę, ale na mur z kolczastego żywopłotu. Każdy, kto chciał pokonać tę trudność, ginął bądź rezygnował z jego pokonania. Otoczona Śpiąca Królewna niedostępnością, spała. Czy ktoś wie co śniła? Sto lat to szmat czasu. Jednakże znalazł się ktoś, dla kogo przeszkody, to wyzwanie. Obudził nie tylko Śpiącą Królewnę, ale cały dwór. Obudził tych wielkich i tych maluczkich. Bo tak to jest. Stawiamy sobie mur niedostępności do siebie, gdy tragizm naszego życia zostawia głębokie blizny i ciągle dzwoni nam w głowie:” Nie dotykaj! Boli zaufanie”. Nie wiem co począć w takiej sytuacji.
 Nie rezygnuję. Czasami jest tak, że z pozoru tragiczny wywód, świadectwo samej siebie, z pozoru łatwe do przekazania, wstrząsające przeżycia jakie mam za sobą stawiam na plan pierwszy. Nie po to by sobie pomóc, bo ja już nie potrzebuję przepracowywać swoich problemów, one zostały w przeszłości, ale jeśli ktoś uważa, że jego historia to koniec świata, to niech zdaje sobie sprawę, że ja miałam powód, żeby skończyć ze sobą a nawet mi przez myśl nie przeszło aby to zrobić. Człowiek jest w stanie znieść wiele, bardzo dużo ale czy to powód by nie ufać? Mam wokół siebie przyjaciół, prawdziwych. Całe towarzystwo moje wykruszyło się z tak prostego powodu jak choroba. Zostali Prawdziwi! Ja jestem wśród Was kochani i jestem dumna, że w takim jestem towarzystwie. Wracam stale do przyjaciół. Wierzcie mi, byłam głęboko samotna. O przeszłości nie chciałam pamiętać. Wypierałam ją ze swojej świadomości, zbyt bolesna, by o niej pamiętać. Oswoiłam się z nią. Szczęście osobiste jakie posiadam pozwoliło mi zrozumieć, że skoro ta moja przeszłość doprowadziła mnie do takiego Szczęścia, to po co się na nią gniewać? Po co międlić się z nią i kisić? Pogodziłam się z wieloma faktami, wybaczyłam sobie, co jest cholernie trudne, zrozumiałam procesy jakie mną targały i dlatego teraz żyję spokojnie. Mam piękny świat. Chce się nim dzielić, a jeśli mogę komuś pomóc, choćby dobrym słowem to warto. Za swój sukces uważam pomoc swojej córce, gdy przechodziła depresję poporodową. Rok trwała. Ufała i ufa mi nadal  córka jakby pacierz odmawiała, jakby się modliła. Dzięki temu, że nie mówiłam jej :” Co Ty robisz? Co się z Tobą dzieje? Weź się w garść”, a rozumiałam ją, to mogłam jej pomóc. Nie mam misji zbawiania świata ale wiem,
 że niektórzy potrzebują pomocy i należy czasami milczeć, czasami głośno powiedzieć, czasami czekać, czasami wycofać się, ale nie mówić nigdy”weź się w garść”. To nic nie daje. A wróćmy do murów. Gdy z miłością traktujemy innych, miłością żyjemy, to wówczas nie wiemy nawet kiedy mur przekraczamy. Ważne jest, aby umieć się zachować w takim ogrodzie samotności, stanąć tak, by wiedzieć i widzieć ale nie deptać róż, trawników, wielości kwiatów, nie łamać drzew, nie niszczyć! Ogród pozostaje ogrodem. Dbajmy też o swój ogród. Karmy go Miłością!

                                                                                                                             Belka



piątek, 5 kwietnia 2013

Soundtrack Blogerów

My też dołączamy do zabawy :) 




Dlaczego ten kawałek?
 ponieważ jest bardzo optymistyczny i dodaje siły na początek dnia :)
 lekka i przyjemna :)
Zapraszamy do zabawy :)

Trzask



  I zostałam sama, zupełnie sama. Dni mijały powoli, noce się dłużyły… sama. Leżałam w łóżku, spałam, śniłam… w pół śnie, w pół na jawie, sama w pościeli, łóżko bolało, bolało ciało… usłyszałam delikatny trzask… pół sen spotęgował go do trzasku pękającego lodowca… w moim sercu zalągł się strach, w mojej głowie zaroiły się potwory… stanęłam na równe nogi i wzięłam długi drut, którym dziergałam szalik kolejny i kolejny, i cicho, cichutko na palcach przeszłam do przedpokoju… nikogo nie było… już wracałam do łóżka
i znowu ten trzask, zaczęłam się bać jeszcze bardziej, nie wiedziałam skąd on pochodzi i nagle stanęłam przed lustrem… w ciemności zobaczyłam rysę na nim, przechodzącą z jednego rogu do drugiego.
Stanęłam i patrzyłam w lustro , widziałam siebie przełamaną przez pół… I nagle znów trzask… to pękało lustro i im dłużej stałam, tym bardziej ono pękało… pajęczyna pęknięć na lustrze zaczęła mnie dziwić i pomyślałam, że nieszczęścia mieć nie będę, ponieważ lustro samo pęka. Coraz więcej i więcej… aż byłam cała popękana w kawałki… i to lustro, ta tafla zaczęła pęcznieć i ruszać się, jakby nie mieściła się w ramie. Usłyszałam ogromny huk pękającego szkła… Odłamki lustra wbiły mi się w ciało. Te wszystkie odpryski… bólu nie czułam fizycznie, ale czułam jak każde moje spojrzenie w lustrze rani mi duszę. Największy kawał wbił mi się serce. Czułam jak ból promieniuje mi do duszy, jak ją pożera i niszczy. Umierałam, ale siłą woli jeszcze żyłam, czułam te okrutne lustrzane odbicia, które się potęgowały i jedno odbicie rodziło następne. Tysiące, miliony odbić tak, że cała byłam jednym wielkim odbiciem I wtedy zaczęły wracać wszystkie wspomnienia, niestety wszystkie. Wyciągałam co miałam w domu, listy, ubrania z wszystkich zakamarków, wyciągałam wszystko i wszystko odbijało się we mnie, każdy przedmiot, każdy list , każde ubranie odbijało się we mnie. Teraz ja byłam lustrem. Dlaczego to tak bolało. Dzisiaj tego już nie wiem, ale pamiętam że bolało. Przeszłam na drugą stronę, stronę bez odwrotu, stronę jakiej nie znałam… byłam tam, gdzie nie wszyscy być potrafią, po drugiej stronie lustra. I wszystko widziałam odwrotnie, widziałam ludzi, zdarzenia, siebie, lecz po drugiej stronie…

                                                                                                                            Belka




środa, 3 kwietnia 2013

Mój klosz to mój dom

Szpital to dla mnie trauma. Ten szalony czas, jak zwą chorzy
 i lekarze- górką, te zawirowania umysłu, to życie na extremum istnienia, gdzie świadomość miesza się z fikcją, gdzie nie wie się co jest prawdą, a co wytworem chorego umysłu, jest nie do zniesienia. To przekonanie, że tylko ja mam rację a wszyscy inni się mylą, ta podejrzliwość a drugiej strony nadmierna ufność jest nie do zniesienia. To życie na wierzchołku nagiej góry, gdzie wiatr zawieje i leci się w dół, jest nie do zniesienia. Nie potrafię tego wspominać spokojnie, bez emocji. Z tym właśnie kojarzy mi się szpital, z extremum. Rok temu wyszłam ze szpitala i dalej to wszystko przeżywam. Siedzę w domu, robię na drutach i myśli mi się kłębią, aż szumi mi w głowie. Zastanawiam się kiedy mi to przejdzie? Nie wiem. Zawsze mi towarzyszy lęk, że choroba wróci i znowu będę na najwyższych obrotach. Wolę być na najwyższych obrotach ale świadomie, konstruktywnie, pracując
i dbając o dom, dzieci i siebie. Przeszłam kolejną walkę o powrót do normalności. I mam tę normalność, lecz ciągle przeżywam epizod choroby. No nie taki epizod bo trzy miesiące spędziłam w szpitalu, długie trzy miesiące osamotnienia, walki z sobą samą. Teraz moje życie toczy się normalnym tokiem i mam spokój. Boże, jaki wielki spokój, jaką ciszę mam w sobie, tylko czasami targną mną wspomnienia.
Myślę, że mi to przejdzie i nie daj Boże trafić ponownie do szpitala. Z całym szacunkiem dla personelu i lekarzy ale szpital to nie moje miejsce. Ja kocham wolność i nie lubię być w zamknięciu. Najlepiej jest w domu i tu czuję się dobrze. I gdybym tylko miała bliskich, którzy zatroszczyliby się
o mnie w razie draki to szpital jest mi niepotrzebny. Tak więc wolę swoje serwetki, swetry czyli robótki ręczne, pracę, dzieci i spokój, niż życie pod kloszem w szpitalu. Mój klosz to mój DOM!

                                                                                                                                        Belka



wtorek, 2 kwietnia 2013

Z okazji Światowego Dnia Autyzmu Niebieski post - " Nie Potrzebuję Litości"

Żyję i odczuwam. Jestem i pragnę być. Kocham i pragnę być kochana. Choruję i nie choruję. Jak to jest z tymi naszymi chorobami? Jak się  nimi żyć? Jak nas traktują inni? Koledzy, przyjaciele, pracodawcy, rodzina. Gdy tak inni usłyszą :” chory psychicznie”, tak nagle coś się zmienia. Kiedyś usłyszałam w pracy, że „ ta co zabiła była chora psychicznie, więc czego można się spodziewać, przecież to wariatka”.
Czy każdy chory psychicznie jest tak zwanym wariatem
i zabójcą?
Czy zdrowi ludzie nie bywają wariatami? Szaleńcami?
Gdy ktoś wybiega poza  tak zwaną normę, czyli po prostu korzysta z Poradni Zdrowia Psychicznego lub przebywał w szpitalu psychiatrycznym na jakimkolwiek oddziale, natychmiast przypinana jest mu etykieta tak zwanego wariata. A przecież szpital to, jak każdy inny. No, okazuje się, że nie. Szukając pracy lepiej się nie przyznawać, że ma się stopień niepełnosprawności z powodu choroby psychicznej, bo na zwolnieniu z pracy można przeczytać:” Zdrowa osoba lepiej wykonywałaby daną pracę”. Albo , jeśli pracodawca wykaże odrobinę dobrej woli szepnie do ucha „niech się Pan, Pani nie przyznaje do swojej choroby”, to jest wielkie szczęście i masz poczucie, że ktoś o Ciebie się troszczy.
 Przykro jest gdy w pracy traktują Cię z litością. Okropne uczucie. Niby nie jesteś źle traktowany a jednak odczuwasz , że coś jest nie tak. Co? Pytam się. Litość, a raczej politowanie. Trzeba się bardzo pilnować, żeby nie wykroczyć poza przyjętą normę. Wiecie jakie to trudne? Stale trzeba pilnować się, żeby być „normalną” A ja lubię chodzić boso i to bardzo, a nie dlatego, że to jakieś moje widzi misie, ale ze zwykłej przyczyny, puchną mi stopy i najlepiej mi odpoczywają, gdy jestem boso.
Z podejrzliwością patrzyli na mnie, gdy zdjęłam je w pracy i przeszłam się boso, zadawali pytanie:”
A dlaczego Ty chodzisz boso?”,” Bo tak lubię”- i już natychmiast wyczuwałam, że jestem nienormalna. Najgorsze jednak jest uczucie odosobnienia i odsuwania od pracy. Nie dlatego,
że jestem kiepska w tym co robię, nie, ale dlatego, że chora. Gdy chcę zrobić więcej w swojej pracy, niby mam przyzwolenie na to, a jednak nie jest to takie proste.
Po prostu ręce mi opadają i zniechęcam się do tego „więcej”, ponieważ wyczuwam:” Biedna Ty jesteś, no jeśli to ma Ci pomóc to oczywiście rób więcej”. Nie wierzę , po prostu nie wierzę takiemu traktowaniu. Jest to przykre, że my biedne owieczki, chore psychicznie jesteśmy tak traktowane.
A rodzina? Oj, lepiej nie pytać. Od razu się denerwuję na samą myśl o rodzinie i traktowaniu mnie, chorej. Po prostu słyszę:” Wariatka!”
Kto to wie? A może takie wykrzyczane „Wariatka” jest lepsze od litości? Ja nie potrzebuję litości. Radziłam sobie z bardzo ciężkimi przeżyciami w swoim życiu i wyszłam  z tego, bez litości, teraz tym bardziej  nie potrzebuje jej. Może i jestem chora ale niech nikt mi nie mówi, że jestem biedna owieczka. Mówcie „Wariatka!” to mi schlebia ale niech nikt się nie lituje  i daje przysłowiową jałmużnę w postaci zakłamanej serdeczności.


                                                        Belka - dziś na niebiesko :)  z okazji Światowego Dnia Autyzmu