wtorek, 9 września 2014

Uwaga! Uwaga! Zaczynamy!


08. 09. 2014. Mój Duch Przyjazny czyli Iwona Kapral rozpoczęła sezon naszych spotkań 
z kulturą i sztuką. 


W tym dniu bawiliśmy się kolorami w Miejskim Centrum Organizacji Pozarządowych w Opolu.
Na życzenie prowadzącej, Iwony, ubraliśmy się jednokolorowo. Chwilkę przed spotkaniem porozmawialiśmy, podzieliliśmy się na dwie grupy: Biało Czarni i Kolorowi.


Iwonka ze swoim notesem, zawodowo przygotowana, rozpisane miała wszystkie zabawy, informacje.



Na czym polegała zabawa? Wpierw wzięliśmy pod uwagę piosenki, w których występują kolory. Grupy intonowały je, śpiewały. Potem literaturę, nazwy geograficzne,i tak dalej.
Może talent do śpiewania pozostawia wiele do życzenia, ale nie ma to, jak świetnie się bawić.







































Zabawa przypominała nieco grę w Państwa Miasta( czy ktoś pamięta tę zabawę? Moja ulubiona zabawa dzieciństwa). Uruchamiała naszą pamięć, przeczytaną literaturę, zasłyszane piosenki. Bawiliśmy się jak małe dzieci. Ach, cudne... W dzisiejszych czasach, w chaosie życia, chaosie informacyjnym, światowym, my bawiliśmy się serdecznie. Stworzyliśmy sobie ulotną warstwę ochronną śmiechem, przyjaźnią, zabawą.
Odwiedził nas Mariusz Majeran z Radio Opole, przeprowadził wywiad z Karoliną Fechner, naszą Panią Prezes.


 Przyjęliśmy nowych członków do Stowarzyszenia. Były osoby z zewnątrz, które chciały się z nami bawić, pobyć w przyjaznym otoczeniu, przyjaznych i nie oceniających ludzi.
Jakże miło i sympatycznie spędziliśmy czas.
Do zobaczenia 27. 09. 2014 na wernisażu Krystyny Szwed, godzina 17.00 w Klubie Artysty

sobota, 6 września 2014

Porzucony Ojciec

   Jakże ciężko wracać tam, gdzie nie chcą. Tak przynajmniej zostało w mojej pamięci wrażeniowej. Ojciec. Osiemdziesięcio czteroletni mężczyzna. Można powiedzieć staruszek. Samotny. Jedna z jego córek zażarcie walczyła o miłość ojcowską, stosując niewybredne środki walki z pięcioma siostrami. Obiecała, że będzie się troszczyć, że nie zostawi samego, że zawsze zakupy zrobi, że pomoże.
Walcząc o uznanie ojcowskie snuła z nim plany jak to pomagać będzie.
Uwierzył staruszek, uwierzył.
I ta siostra potrzebowała ojca do swoich celów. Wystąpiła do sądu przeciwko drugiej siostrze, oskarżając drugą o kradzież karty kredytowej i zawłaszczenie pieniędzy. Wyssane z palca brednie.
Sąd dał wiarę rzekomej pokrzywdzonej. Ta druga- Świadek Jehowy, odmieniec, inna. Było czego jej zazdrościć: uśmiechu, pogody i szczerości w oczach, jasności. Ale przecież to kociara, więc kto może uwierzyć takiej. Pokrzywdzona, ale nie przez siostrę, tylko przez męża swojego. Bił ją, szarpał za włosy, ciągał po ziemi, oblewał wiadrem zimnej wody. Siniaki pod oczami, siniaki na ciele. Pewnego razu psychopata- mąż podszedł do nieznajomej kobiety i z pięści uderzył ją w bok głowy.
Kobieta się przewróciła, i wówczas zorientował się, że to nie jego żona. Przepraszał, tłumacząc, że myślał, że to jego żona. Policjant zresztą w małym miasteczku. Gdy jego żona była w ciąży kopał ją po brzuchu
i od tego się zaczęło. Tłumaczyła go żona, że ma stresującą pracę, to dlatego ją bije, a ona go kocha,
bo to mąż. Tak, to było, jak mawia Ojciec. I ta rzekoma pokrzywdzona szantażowała staruszka, aby zeznawał w sądzie przeciwko kociarze. I poszedł staruszek do sądu. Na potrzeby sprawy, wynurzył cały swój żal jaką to ma niedobrą córkę kociarę, a jaką ma dobrą pokrzywdzoną. Dzisiaj mówi:
-Ja sam jak palec. Nikt do mnie nie przyjeżdża. Ja musiał iść do sądu, Pokrzywdzona mnie zmusiła.
 Bo kto by mi leki przywoził.
-Masz jeszcze inne córki.
-Tak, ale żadna nie przyjeżdża.
-Ja przyjechałam. Nie mogę być często, bo daleko mieszkam, ale jak tylko będę miała wolne,
to będę u Ciebie.
-A ja tak się cieszę, żeście przyjechali- płakał- tak się cieszę. Ja dał Ci pieniądze za podróż, nie na darmo.
-Tato, jeśli mi dajesz pieniądze za to, że przyjechałam, to ja się gniewam. Ja nie potrzebuję pieniędzy Twoich. Jestem, bo chcę być.
Płakał staruszek:
-Tak się cieszę, tak się cieszę. Nie wiem co ze mną będzie. Nogi mi puchną, na sad wliść nie mogę.
Nie wiem co będzie.
-Dobrze będzie, Tato. Wszystko będzie dobrze. Leki bierzesz?
-A biorę, biorę.
-Ściągnij skarpetki, niech nogi odpoczywają.
-Jak lato było to w samych spodniach chodziłem, a trochę zimno, to kalesony szybko włożył. Niech będą.
Ciężko mi było wracać do domu. Powiedziałam sobie, że będę częściej teraz u ojca. Przecież to ojciec, chociaż niesprawiedliwie zeznawał. Jakoś rozumiałam, że zmuszony został, życie go zmusiło, wiara w to, że jak zezna to nie będzie cierpiał samotności. A cierpi boleśniejszą, niż przed zeznaniami, ponieważ został wykorzystany i porzucony jak pies pod płotem.

                                                                                                    Elżbieta Żłobicka 
Buraki z ogrodu Ojca :) 





środa, 27 sierpnia 2014

Nasza Agnieszka prosi o wsparcie w konkursie :)

Depresja: nie jedno ma imię...

Spirala

Wszystko było dobrze do pewnego momentu, myślę tak, ponieważ wcześniej mimo tragicznych przeżyć jakoś się podnosiłam i parłam dalej w tym moim życiu.

Gdy po urlopie wychowawczym wróciłam do pracy wszystko się zaczęło, to był początek końca.

Małe dziecko, praca na całym etacie, wychodzenie z domu o 6 rano i powroty o 18, sprawiały że w soboty i w niedziele nie wiedziałam co właściwie mam robić. Zajmować się stęsknionym dzieckiem, sprzątać, gotować, czy może odespać kilka godzin? Do tego praca w korporacji, która wyniszcza ludzi, zwłaszcza tych wrażliwszych, bo tam trzeba „zapomnieć o ludzkich sprawach”. Zbyt wiele czynników nałożyło się na moją depresję, ale tak naprawdę wydaje mi się, że przyczyna leży w mojej głowie i duszy, przyczyna leży w schematach wyniesionych z domu i powielanych , przyczyna leży w strategiach , jakie w życiu obieramy aby coś osiągnąć. Moją strategią, którą niestety wyniosłam z domu, była strategia - i w pewnym sensie nadal jest – że trzeba zasłużyć na miłość, dobrą opinię u innych - zasłużyć, zapominając absolutnie o sobie. Chaos, który panował w domu, przeniosłam na moje życie rodzinne - i nie wiedziałam, nie rozumiałam, czemu mi się nie układa. Popadałam w coraz większe zmęczenie, rano wstawałam z nienawiścią, i myślami, że znowu muszę to i to, chciałam skończyć z życiem, bo wszystko nie miało sensu, nie widziałam celu, wszystko było niepotrzebne, wszystkie podejmowane decyzje kończyły się fatalnie. Źle postrzegałam ofiarność i pomoc innym, uzależniałam się od ludzi, przenosząc na nich moje kłopoty, licząc na to, że to oni je rozwiążą. Jak dziecko…

Byłam zupełnie odrealniona, przestałam już wiedzieć, co jest moim prawdziwym odczuciem, a co chorobą, przestałam wiedzieć czego chcę, a co jest tylko tupaniem w podłogę małej dziewczynki, przestałam mieć kontakt ze sobą.  Wszystkich  dokoła obwiniałam za moje nieszczęścia, zapominając, że inni też je mają. To była wybitna spirala. Myślami i negatywnymi uczuciami zapędziłam się na samo dno spirali i nie potrafiłam z niej wyjść. Jedna myśl potrafiła położyć mnie do łóżka na kilka dni, tylko dlatego, że byłam mistrzynią w analizie moich postępowań. I analizowałam innych, byłam absolutnie pewna, że wszyscy są źli, chcą mnie wykorzystać,  skrzywdzić, że nie ma dobra, że serce, które im okazuję jest wykorzystywane…

Wydawało mi się, że jeśli zrobię absolutnie wszystko o co ktoś mnie prosi, zwłaszcza ktoś kogo kocham, to on zrobi absolutnie wszystko dla mnie. Im bardziej się starałam, tym bardziej czułam się samotna, odtrącona, i wykorzystywana. Potem oddalałam się, i znowu narzekałam, że mnie nikt nie rozumie, nikt mnie nie chce, nie kocha, że ze mną jest coś nie tak. I od nowa, zapadanie się w sobie, spanie, zmęczenie, ucieczka od ludzi, bo po co ja mam się starać, skoro oni nie rozumieją, że ja chcę, że kocham, że jestem oddana… Musiałam zasłużyć, a cokolwiek zrobiłam, nadal nie zasługiwałam. I od nowa… spanie… zapadanie się. Potem było jeszcze gorzej. Stałam w moim życiu w czarnym lesie i już nie wiedziałam, czy mam iść mimo wszystko, czy czekać, nie wiedziałam nawet, czy to , że jestem w czarnym lesie, jest prawdą, czy to tylko mój chory mózg. I wchodziłam do łóżka na długo, i znowu analizowałam, negatywne myśli  napędzały kolejne.

Rozstałam się z mężem, straciłam pracę, umarła mama, wszystko w pół roku. Koniec. Zaniedbałam nawet pewne sfery życia mojego dziecka. Pogodziłam się, że jestem w bagnie i czekałam już tylko na śmierć. Powolną, bo bagno wciąga w swoim czasie. Albo na mój samobójczy krok.

Chorujesz? Pracujesz?

Znaj swoje nie tylko obowiązki ale i prawa !

       Pracuję sobie spokojnie, a jestem osobą korzystającą z Poradni Zdrowia Psychicznego. 
Pracuję w pełnym wymiarze czasowym. Nie uchylam się od obowiązków. Swoją pracę wykonuję rzetelnie, uczciwie i z pełnym zaangażowaniem. Nie posiadam i nigdy nawet nie starałam się o orzeczenie
o niepełnosprawności. Podlegam takim samym obowiązkom jak każdy inny pracownik. Nie oczekuję, że będę traktowana inaczej z powodu korzystania z wyżej wymienionej poradni. Nie rozczulam się nad sobą, a o chorobie nie myślę na co dzień. Nie jest mi to do niczego potrzebne. Nie oczekuję rozczulania się
 i litowania z powodu mojego „wariactwa”. Nie uważam siebie za osobę pokrzywdzoną przez los. Jednym słowem: żyję i mówię : „ Dajcie mi żyć spokojnie.” 
Dlaczego to piszę? 
Jak każdy pracujący podlegam okresowym badaniom lekarskim. Po ostatnim pobycie w szpitalu pięć lat temu, a był to drugi mój pobyt od czasu mojego zachorowania, otrzymałam zaświadczenie o zdolności do pracy na pięć lat. Zakład pracy skierował mnie na kolejne badania na dwa lata przed upływem daty kolejnego badania. Powiedziałam wówczas, że mam na pięć lat ważne badania lekarskie. Nie przemówiło to do kadrowej. Nie chciałam się zgodzić na wizytę u lekarza medycyny pracy, lecz pod namową koleżanki wzięłam skierowanie i załatwiłam sprawę. Lekarz przeprowadził ze mną wywiad, zbadał
i wystawił zaświadczenie na kolejne trzy lata. 
I co się dzieje w tym roku? 
Zakład pracy kieruje mnie po raz kolejny na badania przed upływem daty kolejnego badania. Tym razem postanowiłam nie zgodzić się na taką sytuację. Poszperałam w internecie i znalazłam przepis mówiący, że decyzję o zdolności i termin kolejnych badań lekarskich przypada lekarzowi Medycy Pracy
 i to jest wiążące dla pracodawcy. Kierowanie przez zakład pracy na badania przed upływem terminu kolejnych badań jest bezpodstawne, nawet w przypadku gdy w trakcie ich ważności chorowałabym dłużej niż trzydzieści dni. Żaden przepis nie mówi o tym, że osoba korzystająca z Poradni Zdrowia Psychicznego ma raz w roku poddawać się badaniom kontrolnym. Poszłam więc do odpowiedniej komórki zakładu pracy i zażądałam, aby mi okazano do kiedy mam ważne badania. Pani otworzyła segregator na starym zaświadczeniu.
Uparłam się, żeby przewertowała dokumenty i ponownie sprawdziła zaświadczenie. Postawiłam na swoim i wytłumaczyłam Pani, że dałam jej jej zaświadczenie o zdolności do pracy rok temu. Dziwnie szybko znalazł się dokument z właściwą datą, potwierdzającą aktualne badania.

Zostawiłam jej skierowanie na biurku i wyszłam.
Czy Pani się pomyliła? Czy przeoczyła?
- Nie sądzę, ponieważ sytuacja powtórzyła się.
 Poprzednim razem zapytała czy bolało pójście do lekarza.
Teraz odpowiedziała, że odszczekuje pomyłkę. Raz mogę zrozumieć, ale jeśli sytuacja się powtarza,
a w to już wierzyć mi się nie chce i podejrzewam pracownika o naznaczanie mnie, o stygmatyzację z powodu moich odwiedzin Poradni Zdrowia Psychicznego. 
Bo jeśli nie jest jak myślę, to Pani za biurkiem źle wykonuje swoją pracę i jest niekompetentna.
                                                                                                         
                                                                                                                Elżbieta Żłobicka